wtorek, 25 grudnia 2012

Miniaturka #6 - Świąteczna rozmowa

Wstęp: Alexandra i Teodor to Krukoni, którzy nienawidzą się od pierwszego dnia w Hogwarcie. Ich sprzeczki dają się każdemu we znaki, ale dla nich jest to jak najbardziej normalne. Jednak w ten świąteczny czas postanowili porozmawiać trochę spokojniej niż zwykle.


    Alexandra siedziała w fotelu naprzeciw kominka. Wpatrzona w wielkie, czerwone płomienie nie zauważyła, że na zewnątrz rozszalała się prawdziwa śnieżyca. Jedyne, o czym myślała, to rodzice. Gdzie teraz są, co robią, czy myślą o niej i czy w ogóle żyją? W święta tylko takie myśli krążyły wokół jej głowy. Sama nie posiadała rodziny, więc nie miała gdzie wrócić na święta. Jej jedynym domem był nieduży sierociniec na przedmieściach Cambrige. Ale jej to nie przeszkadzało. Uwielbiała spędzać święta w Hogwarcie. W sierocińcu nigdy nie zaznała takiej atmosfery jak tutaj.
    Drzwi do pokoju wspólnego otworzyły się z hukiem. Alex nie musiała odwracać wzroku od kominka, aby wiedzieć kto właśnie wszedł. Poza nią, tylko jeden Krukon nie wrócił do domu na święta. Zdziwiło ją to, bo od pięciu lat była jedyną Krukonką zostającą w zamku. 
    Teodor usiadł spokojnie w fotelu obok niej, nie zwracając na nic najmniejszej uwagi. Patrzył się w wirujące płomienie ognia. Wyglądał na zmęczonego. Najwidoczniej trapiły go jakieś myśli od których nie mógł się uwolnić.
    Jednak nie to najbardziej zwróciło jej uwagę. Od tylu lat nie przepuścił żadnej okazji, by zacząć kłótnie. Dlaczego teraz siedział cicho i nie powiedział nawet najmniejszej uwagi na temat dziurawego kocha, który,m była owinięta? Jej gorsza ocena z numerologii, potknięcie się w sali od eliksirów i wylanie całego flakonu z eliksirem na wymioty, na szatę profesora Snape'a, nawet nie uczesane włosy, spotykały się z ostrą wymianą zdań między tą dwójką.
    Siedzieli w ciszy. Było aż za cicho. Alexandra nienawidziła jej. Zawsze lepiej czuła się w rozgardiaszu i hałasie. Nawet lekcje odrabiała w pokoju wspólnym, a nie w bibliotece. Cisza doprowadzała ją do szaleństwa.
- Dlaczego nie wracasz do domu? – Zapytała nieśmiało, nie mogąc już znieść panującej ciszy.
- A czy to ważne? – Odpowiedział cicho nie spoglądając nawet na swoją towarzyszkę. – Ty też nie wracasz. – Stwierdził oschło.
Alex zamyśliła się. Czy jest jakikolwiek sens ciągnięcia tej rozmowy, skoro Teodor nie jest nią w żaden sposób zainteresowany?
- Nie wracam, bo święta w sierocińcu nie są specjalnie interesujące. – Odpowiedziała po chwili namysłu.
    Spojrzała nieśmiało w jego stronę. On zrobił to samo.
- A ja nie wracam, bo uważam, że święta są przereklamowane. Ta sztuczna atmosfera kująca w oczy na każdym kroku, doprowadza mnie do szału. Nie lubię siedzieć z rodziną, śpiewać kolęd, rozdawać sobie prezentów, a potem udawać, że przyniósł to jakiś kretyn z białą brodą! – Jego głos zrobił się bardziej żywy, a w oczach zapłonęły iskierki.
- Nie wierzę ci. - Stwierdziła twardo. - Zawsze wracałeś do domu. Co się stało tym razem? 
    Dziewczyna dokładnie przyjrzała mu się. Zawsze widziała go radosnego, w gronie jego najbliższych przyjaciół. Nawet kary, które dostawał u McGonagall, nigdy go nie dołowały. Ba, wręcz przeciwnie, im więcej ich załapał, tym był bardziej zachwycony. Były one czymś w rodzaju trofeum. Nigdy nie dostrzegała w nim tego zagubionego chłopaka, jakim okazał się być w tej chwili.
- Nigdy nie umiałem dogadać się z ojcem. – Wypalił już nieco spokojniejszym głosem. - A po śmierci mamy, wszystko jeszcze się pogorszyło. W zeszłe święta doszło między nami do bójki. Wkurzył się za te wszystkie Okropne ze sprawdzianów oraz moje szlabany. Podbił mi wtedy oko, a ja rozciąłem mu wargę. Szkoda tylko, że moja pięcioletnia siostra musiała to widzieć. - Zawahał się - Zdecydowałem, że w tym roku nie dam mu tej satysfakcji. Amelia potrzebuje spokoju i nie może być ciągle świadkiem moich kłótni z ojcem. Święta powinna spędzić w szczęśliwej rodzinie. – Alexandra mogła z ręką na sercu stwierdzić, że zauważyła jak pojedyncza łza spływa po jego policzku.
- Wszystko okej? - Zapytała z troską. - Tylko proszę nie mów, że tak, bo widzę, że bardzo się tym przejmujesz. Gdyby było inaczej, wróciłbyś do domu. – Stwierdziła łagodnie. - Zresztą, nie czuj się winny. Nie każdy miał szczęście w życiu, przecież rodziny się nie wybiera. To nie twoja wina. Ważne, że masz przyjaciół, którzy pomo... - Nie skończyła swojej wypowiedzi, bo chłopak przerwał jej gwałtownie.
- Ja nie mam przyjaciół. Ci wszyscy ludzie, to tak naprawdę banda kretynów, którzy nie mają żadnych planów na przyszłość. – Westchnął. – Ale poza nimi nie mam nikogo.
    Zegar wybił godzinę dwudziestą trzecią. Siedzieli w salonie już od godziny i powoli zaczął ich nużyć sen. Alexandra i Teodor wstali bez słowa ze swoich miejsc i skierowali się w stronę sypialni. Jednak przed wejściem w korytarze oddzielające sypialnie męskie od żeńskich, Teodor zatrzymał się.
- Wesołych świąt. – Szepnął w stronę Alex.
- Nawzajem. – Odpowiedziała równie cicho i szybko zniknęła za rogiem.
    W jej głowie kołatało się milion różnych myśli. Wreszcie ujrzała drugą, lepszą, stronę tego chłopaka. Wiele razy zastanawiała się czemu jest właśnie taki. A to wszystko okazało się tylko formą buntu przeciw despotycznemu ojcu. 
Muszę mu pomóc. – Pomyślała, wchodząc do swojego dormitorium.



***



    Witajcie kochani w ten świąteczny czas. Jak wam minęły te dwa dni? Najedliście się? Dostaliście dużo prezentów? Ja czuję, że przytyłam ze sto kilo, ale w końcu święta są raz w roku.
    Mam nadzieję, że długość tej miniaturki was nie przeraziła. Wiem, że jest dość krótka i składa się głównie z dialogu, ale na samym początku miało to być coś w stylu Drabble (czy jakoś tak) ale niestety wyszło trochę dłużej.
    Przepraszam, że ostatnio w blogowym świecie bywam bardzo rzadko, ale szkoła, rodzina, wszystko inne (czyli moje beznadziejne życie) daje mi nieźle w kość, więc naprawdę nie mam głowy do opowiadań. Wybaczcie mi to.


niedziela, 25 listopada 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 5

    Do sklepiku wpadło troje mężczyzn, ubranych na czarno, z kominiarkami na twarzy. Wysoki, średni i najniższy. Każdy z nich trzymał w ręce broń.
- Nie ruszać się, a nikomu nic się nie stanie! – Krzyknął najwyższy z nich, a następnie podszedł do kasjera, celując lufę pistoletu prosto w jego pierś. Jego towarzysze uczynili to samo, tylko celowali w klientów.
    Hermiona nerwowo spojrzała w kierunku Laury, która stała najbliżej złoczyńców. Blondynka wyglądała na panicznie przerażoną.
- Witaj David. – Powiedział ten najwyższy, zmieniając głos z zimnego i szorstkiego, na sztucznie cukierkowy. – Nadal nie otrzymaliśmy od ciebie obiecanej forsy! Czyżbyś zapomniał już o wszystkim?
    Na twarzy sprzedawcy pojawił się niepokój. Oddychał ciężko i wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Po jego czole spłynęła strużka potu. Na zadane przez pytanie nie odpowiedział nic. Oprawca tylko pokręcił przecząco głową.
- To źle, bardzo źle. – Zacmokał. – Nie pamiętasz już, jak wyciągnęliśmy twojego ojca z kicia. Synek uczy się teraz w prywatnej szkole, a żona nie musi się martwić, że jutro nie będzie miała, co włożyć do garnka. A ty, nie chcesz oddać tego co nasze. Jesteśmy zawiedzeni.
    Mężczyzna odwrócił się do swoich kolegów i kiwnął na jednego z nich, tego średniego wzrostu. Ten nie zastanawiając się ani chwili, chwycił dwie osoby stojące najbliżej niego, jakąś staruszkę i Laurę.
    Hermiona wydała z siebie cichy pisk, a serce podskoczyło jej do gardła.
- Posłuchaj, David. – Odezwał się ponownie najwyższy. - Za każde 15 minut zwłoki, jeden z twoich klientów zginie, więc pośpiesz się, jeżeli nie chcesz mieć trupów na zapleczu. Danny, wyprowadź proszę państwa!
    Mężczyzna wykonał polecenie. Gdy Laura ze starszą kobietą zniknęły z pola widzenia, zaczęła się ponowna dyskusja z kasjerem.
- Dawaj kasę! – Mężczyzna krzyknął jeszcze głośniej niż poprzednio. Zmienił także położenie broni. Nie celował już w pierś tylko w skronie. Sprzedawca dalej milczał. - Nie chcesz? No trudno. Myślę, że już czas pokazać ci, że nie przyszliśmy tu dla zabawy. Danny! – Krzyknął w stronę zaplecza.
    Z pomieszczenia dało się usłyszeć nieco przytłumiony, lecz nadal głośny, strzał z broni.
    Hermiona modliła się w duchu, aby to nie była Laura. Nie darowałaby sobie tego, gdyby coś się stało tej dziewczynie.
    Szef całej bandy kiwną na najniższego i jednocześnie na najgrubszego z całej trójki. Ten złapał za jakiegoś dziadka, zaprowadził go do drzwi zaplecza, i wepchnął go z całej siły do środka.
    Korzystając z chwili, że obaj przestępcy patrzyli w innym kierunku, Hermiona szybko kucnęła, pociągając za sobą Malfoya. Zupełnie nie wiedziała dlaczego to zrobiła, co ją do tego podkusiło, ale wiedziała, że musi szybko coś wymyślić, jeżeli chce się wyrwać z tego koszmaru i uratować przyjaciółkę.
    Draco spojrzał na nią mściwie. W przeciwieństwie do szatynki był bardzo zrelaksowany. Wcale nie przejmował się zaistniałą sytuacją.
- Dzięki Granger. – Powiedział cicho, uśmiechając się przy tym głupkowato.
    W jednej chwili Hermiona usłyszała znajomy dźwięk, a w drugiej zobaczyła Malfoya rozpływającego się w małej mgiełce. Deportował się.
    Co za parszywy szczur! Wrzeszczała w myślach, nie mogąc uwierzyć w to co zrobił. Zamiast pomóc jej obmyślić jakiś plan, ten po prostu uciekł, jak zwykły tchórz! Ale czego się spodziewać po niedoszłym śmierciożercy, który bał się własnego cienia.
    I co teraz? Przecież nie ucieknie jak ten tleniony łeb. Musi zostać i ratować Laurę, ale strach zżerał ją od środka. Nie stop! Przecież wychowała się w Gryffindorze, w domu, w którym najbardziej liczy się odwaga. Musiała być odważna, skoro tiara porzuciła umieszczenie jej w Ravenclawie. To odwaga, która w niej żyła musiała być silniejsza niż chęć nauki i zdobywania wiedzy. Nie mogła teraz stchórzyć. 
    Ale stchórzyła. Siedziała skulona między stojakiem na gazety, a półkami z wyrobami czekoladowymi, czekając na rozwój sytuacji. W Hogwarcie nie uczyli jak bronić się przed mugolskimi szaleńcami.
    Rozległ się drugi strzał. Ludzie zaczęli krzyczeć, ale w jednej chwili natychmiast przestali. Najprawdopodobniej szef bandy kazał im się uspokoić.
    Szatynka usłyszała cichy stukot butów, który z sekundy na sekundę narastał.
- No, no. Kogo my tu mamy!
    Nieśmiało podniosła głowę go góry i zobaczyła, że nad nią stoi najniższy z przestępców. Jedyną częścią ciała, która była widoczna spod kominiarki, były zmęczone, szare oczy w zapadniętych oczodołach.
    Bała się jak nigdy dotąd. nawet śmierciożercy nie wywołali u niej takiego strachu jak ci mężczyźni. Serce w jej piersi waliło mocno, a oddech stał się płytszy niż był jeszcze przed chwilą. W oczach mężczyzny pojawiła się szalona iskra.
- A może ty byś chciała zobaczyć jak to jest, co?
    Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. No tak, zaraz i ją zabierze na zaplecze. Zaczęła szybko obliczać strategię obrony. W kieszeni miała różdżkę, nigdzie się bez niej nie ruszała, a w głowie mnóstwo zaklęć, których mogłaby teraz użyć. Ale z drugiej strony, on miał w ręku broń. Wprawdzie wyglądała trochę inaczej niż broń pozostałych. Jego pistolet był trochę mniejszy, a i model też był inny, ale to wcale nie oznacza, że jest mniej niebezpieczny.
    Gdy mężczyzna zaczął podchodzić do niej bliżej, Hermiona usłyszała znajomy dźwięk aportacji, a następnie znajome czerwone światło uderzające w plecy przestępcy. Człowiek upadł na ziemię, a za nim stał Malfoy z wyciągniętą różdżką. Nadal nie wyglądał na przejętego.
- No już wstawaj z tej  podłogi, bo spodenki ci się wybrudzą od tego syfu!. – Warknął w jej kierunku.
    Hermiona pokręciła przecząco głową mrucząc coś pod nosem. Gdy wstała zobaczyła, że sprzedawca zabrał się za wyciąganie pieniędzy z kasy. Szef całej operacji chował ją do wielkiej, czarnej torby, a gdy skończył powiedział:
- Na resztę czekamy do piątku. A jeżeli jej nie dostaniemy, to spodziewaj się nas znowu. Wtedy nie będzie już tak miło, David. – Dodał wielki nacisk na imię.
    Przewiesił sobie torbę przez ramię, następnie, cały czas bacznie obserwując wszystkich, podszedł do drzwi prowadzących na zaplecze, otworzył je i przywołał do siebie kolegę, a gdy ten wyszedł, zatrzasnął je mocno. We dwójkę uciekli z miejsca zdarzenia, nie przejmując się, że wśród nich nie ma trzeciego.
    Gdy znikli z pola widzenia, Hermiona na drżących nogach podeszła do pomieszczenia, w którym trzymani byli zakładnicy. Drżącą dłonią dotknęła klamki, bojąc się, że zaraz zobaczy martwe ciało Laury.
    Ale drzwi nagle otworzyły się same. W przejściu stanęła blondynka, cała roztrzęsiona. Na jej sukience były ślady krwi. Makijaż spływał po jej wydatnych policzkach, razem z łzami, z zawrotną prędkością.
- Zabili ich. – Wyszeptała, spoglądając na ciała mężczyzny i staruszki, które spoczywały w kącie.
 
***


    Spotkanie rodzinne przebiegało w niezwykle miłej atmosferze. Ruda rodzinka nie mogła powstrzymać się od komentowania bieżących wydarzeń. Złapano kolejną grupę śmierciożerców, wykryto korupcję w międzynarodowej loży sędzi quidittcha, a także dzięki pomocy pracowników ministerstwa udało się powstrzymać nadciągający nad Amerykę huragan. To był dobry tydzień dla świata magicznego.
    Największą jednak atrakcją wieczoru było poznanie dziewczyny Percy’ego. Nikt, a zwłaszcza Ron, nie mógł uwierzyć, jak komuś takiemu jak Percy, udało się poderwać tak piękną kobietę. Wysoka, z nienaganną postawą i wiecznym uśmiechem na twarzy. Jej długie i lśniące włosy delikatnie opadały na ramiona. Na całej twarzy nie miała ani jednego piega, a równo obcięta grzywka nadawała jej twarzy bardzo przyjemnego wyrazu.
- To pewnie czysty przypadek. Percy’emu nigdy nie wychodziło randkowanie. To typ naukowca, który lubi pracować w samotności. Czasami potrafi obrazić się o byle co i nie odzywa się do rodziny godzinami. Jego poprzednie dziewczyny, nie były specjalnie ciekawe. – Wyrwało się Ronowi w połowie kolacji.
    Percy poprawił okulary na nosie i spojrzał wściekle na brata. Przecież tak błagał, aby chociaż raz się zamknął i zachowywał jak człowiek. Dla niego związek z Audrey był naprawdę ważny. Żadna kobieta nigdy nie polubiła go za to, kim jest. Przecież z Penelopą rozstał się, bo dla niej istotne było jak dużo zyska, dzięki znajomości z tak inteligentnym człowiekiem jak Percy. A Audrey była inna. Dla niej to nie było ważne. Sama posiadała olbrzymią wiedzę na każdy temat i zajmowała wysokie stanowisko w Ministerstwie, więc nie musiała nawiązywać znajomości, które pomogą jej w rozwoju kariery. A do tego była szczerą i pomocną osobą.
- To może powiecie jak się poznaliście? – Zapytał Bill, puszczając przy okazji oczko do Rona, który nadal chichotał.
- To był zwykły przypadek. – Odezwała się Audrey. - Ja pracuję w Departamencie Transportu. Pewnego dnia ktoś z Wizengamotu przysłał Percy’ego po jakieś papiery, które były ważne w sprawie. Głuptasek zabrał te dokumenty, ale przez przypadek zostawił swoje okulary. Szukałam go godzinami, aby mu je oddać. – Audrey zaczęła się głośno śmiać, jakby to co powiedziała było najśmieszniejszą historią świata. Nikt jednak poza nią i Percym nie okazywał takiego entuzjazmu. Większość po prostu kiwała głowami i uśmiechała się, żeby przynajmniej sprawiać dobre wrażenie.
- Nie wiem jak ciebie, ale mnie to nie rozbawiło. – Szepnął Ron w stronę Billa, który zaczął udawać, że nigdy nie słyszał tak zabawnego dowcipu.
- Oudri, konic tej rozmowy o pracy. Powidz jak dbasz o włosy. Są w świetnym stani. – Fleur przejęła pałeczkę i zaczęła zawzięcie rozmawiać z Audrey o kosmetykach i innych damskich sprawach. Percy był jej niebywale za to wdzięczny.
    Tylko jedna osoba, nie wydawała się być zadowolona tym całym spotkaniem, które było przygotowane specjalnie dla niej. Ginny nie brała udziału w dyskusjach. Nawet posiłek nie sprawiał jej żadnej radości, a kaczka matki była przepysznym daniem. Zawiedziona patrzyła na puste siedzenie, stojące naprzeciw niej. Tak liczyła na to, że uśmiechnięta twarz starszego brata w końcu pojawi się przy stole, ale nic takiego się nie stało. Od jej powrotu minęło już kilka ładnych godzin, a on nawet się nie przywitał. Westchnęła i złapała, siedzącego obok Harry’ego, za rękę.
- Powiedziałeś, że zejdzie. – Powiedziała cicho, aby nikt poza czarnowłosym, nie usłyszał tej rozmowy. – Podobno obiecał.
- Może zasnął.
    Ginny spojrzała na niego z miną typu „Nie rób ze mnie słodkiej idiotki”. Nerwowo spojrzała w stronę schodów prowadzących do sypialni.
- Jeżeli tak bardzo ci zależy, to idź do niego. Ja nie posiadam w sobie takiego uroku jak ty, żeby się mnie słuchać. - Zażartował.
    Ginny zamyśliła się. A jeżeli to faktycznie pomoże. W końcu na urok najmłodszej siostry, George był zawsze podatny, Fred był bardziej twardy i stanowczy, ale George ulegał zawsze! Uśmiechnęła się lekko i wstała od stołu. Niczym burza popędziła w stronę pokoju Georgea.
    Wesołe rozmowy przerwało pohukiwanie sowy, która właśnie wleciała przez okno. Musiała to być sowa z ministerstwa, ponieważ na nóżce miała zawiązaną opaskę, na której widniały złote litery MIM, skrót od „Magic is Might”. Sowa upuściła list prosto na kolana pana Weasleya. Ten otworzył go i szybko przeczytał. Gdy zaczynał, na jego twarzy jeszcze malował się uśmiech, a gdy doszedł do końca, uśmiech zastąpiło zakłopotanie i zdenerwowanie. Bill, który siedział obok niego, próbował zapuścić żurawia, aby przeczytać, co tak bardzo wstrząsnęło ojcem. Ten jednak przycisnął kartkę bliżej siebie nie pozwalając, aby syn zobaczył cokolwiek.
- Wybaczcie mi kochani. Wzywają mnie. To sprawa niecierpiąca zwłoki. – Powiedział, spuszczając przy tym głowę, aby nikt nie dostrzegł, że na jego twarzy pojawiły się czerwone plamy ze zdenerwowania.
    Wstał z zajmowanego przez siebie krzesła. Zabrał swoją teczkę, która zawsze wisiała na małym haczyku przy drzwiach. Pocałował żonę w policzek, a następnie zniknął w zielonych płomieniach w kominku.
    Rodzina popatrzyła po sobie. Co takiego mogło się stać? Zamordowano kogoś? A może to masowa ucieczka z Azkabanu?
- Gdyby chodziło o morderstwo, ojciec na pewno by już nam o tym powiedział. – Zapewniła Molly.
- Przecież ojciec nigdy nam nic nie mówi, jeżeli sprawa nie dotyczy jego departamentu. Kto normalny wysyłałby w środku nocy list, do człowieka którego pasją są mugole? Mamo, musiało się coś stać coś ważnego!
- Bill, proszę cię, nie wymyślaj spiskowych teorii. – Skarciła go ostro matka.
- Ale to prawda. – Odezwał się Charile, który także wziął sobie dzień wolnego od smoków, by spotkać się z rodziną. – Gdyby chodziło o zaczarowane doniczki w sąsiednim hrabstwie ojciec natychmiast pochwaliłby się tym. Przecież wiesz jaki on jest, więc nie zaprzeczaj, że…
    Gorączkowe rozmyślania przerwał, przeraźliwie piskliwy, ale i niesamowicie głośny krzyk Ginny, dochodzący z sypialni Georga.


***


    Hermiona i Draco wraz z innymi świadkami strzelaniny, zostali zawiezieni na komisariat w celu złożenia zeznań. Laurę od razu wzięto pod opiekę psychologa, aby przy nim opowiedziała, co dokładnie działo się na zapleczu.
    Malfoy poszedł zeznawać pierwszy, podczas gdy Hermiona czekała na korytarzu, z kubkiem gorącej kawy z automatu. Nie był to wykwintny napój, ale miała nadzieję, że chociaż trochę ją rozbudzi. Była już wykończona tym wszystkim. Najpierw Malfoy pojawia się na przyjęciu Laury, okazuje się, że są parą, a teraz jeszcze to!
    Sądziła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli. Że to jej wina, że doszło tego całego wypadku. Przecież gdyby nie poszła na imprezę do Laury, nie zobaczyłaby na niej Dracona, nie wdała się z nim w dyskusję, a co najważniejsze nie dowiedziałaby się, że jej przyjaciółka jest teraz jego dziewczyną. A skoro by tego nie wiedziała, nie musiałaby jechać na tą wycieczkę. Zaczęła się zastanawiać, co takiego zrobiła źle, że to co na początku wydawało się wspaniałą możliwością odnowienia kontaktu, zwaliło się w mgnieniu oka.
    Mózg odmawiał jej jakiejkolwiek współpracy. Kawa nie pomagała. Czuła jak powieki stają się coraz cięższe, aż w końcu opadły całkowicie, pogrążając ją w zupełnej ciemności.
- Granger, Granger! Obudź się szlamo!
    Ze snu obudził ją zimny arystokratyczny głos. Przetarła dłonią zmęczone oczy i zadarła głowę do góry. Draco też wyglądał na zmęczonego. Jego perfekcyjnie wyprasowana koszula, była teraz cała pogięta i wyglądała jak wyjęta prosto z pralki. Pod oczami powstały paskudne sińce, a włosy były rozczochrane, jakby ich właściciel spędził całą noc na polu goniąc za rozwścieczoną świnią.
- No rusz się. Chcą z tobą rozmawiać! – Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i ruszył długim korytarzem w kierunku wyjścia z komisariatu.
    Szatynka wstała z krzesła i weszła do gabinetu, jak głosiła tabliczka zawieszona na drzwiach, podkomisarza Browna.
    Był to gruby, ledwo mieszczący się w krześle mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i bardzo malutkie, niebieskie oczy, które ledwo było widać na zaokrąglonej, pyzatej twarzy. Jego palce, które wyglądały jak małe serdelki, nerwowo ściskały plik kartek.
- N-no dobrze, p-proszę opowiedz mi, c-co się stało. – Zapytał lekko drżącym głosem. Po jego czole pojawiły się pierwsze krople potu.
- Zaczęło się normalnie. My tylko… - Hermiona nie mogła dokończyć swojej wypowiedzi, bo drzwi otworzyły się z hukiem.
    Do pomieszczenia wszedł wysoki, przystojny mężczyzna z czarnymi lokami na głowie. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego twarz nabrała purpurowych rumieńców, a dłonie powoli zaczęły zaciskać się w pięści.
    Hermiona szybko dostrzegła małą plakietkę na jego piersi - R. Brown.
- Zostawiam cię samego na dziesięć minut, a ty już bawisz się w przesłuchania! Tu chodzi o sprawę napadu i morderstwa, więc proszę nie wtrącaj się! – Mężczyzna krzyknął tak głośno, że blondyn podskoczył na krześle, a kartki, które trzymał w dłoniach wypadły, rozsypując się po całym gabinecie. Hermiona także się rozbudziła. – Twoje praktyki na dzień dzisiejszy są skończone, Chris. Wynocha!
    Brown wskazał palcem na otwarte na oścież drzwi. Chris ledwo wygramolił się zza biurka i z głową spuszczoną w dół uciekł z pomieszczenia. Podkomisarz złapał się za głowę, po czym zabrał się do zbierania papierów z podłogi.
- Przepraszam panią za to. Niedawno przyszli do nas studenci na praktyki i myślą, że cały komisariat należy do nich. Mi niestety trafiło opiekować się tym głąbem. – Wyznał, gdy usiadł naprzeciwko niej.
    Wziął głęboki oddech i zabrał się za spisanie zeznań dziewczyny.





    No i mamy kolejny rozdział. Przepraszam was, że tak długo na niego czekaliście. Osobiście nie jestem z niego w pełni zadowolona. Mało się w nim dzieje, nie wyszedł on najdłuższy, a opisy są w strasznie ubogie. Może to kwestia przemęczenia szkołą, ale szczerze mówiąc, szkoła nie powinna być wytłumaczeniem. Przecież każdy do niej chodzi, a jakoś sobie radzi. Mam nadzieję, że następny będzie lepszy. 



czwartek, 1 listopada 2012

Miniaturka #5 - (Nie)wesołe Halloween

31 października 1988 rok.

    Na zewnątrz panował już mrok. Mnóstwo ludzi zaczęło wychodzić na ulicę w dziwacznych strojach. Jedni przebrani byli za potworne zombie, duchy i wampiry, natomiast inni, za zabawne wróżki, czerwone kapturki lub wielkie kolorowe dynie. Maszerowali żwawo od jednego domu do drugiego, prosząc jedynie o małego cukierka. A gdy go już dostali, grzecznie dziękowali i ruszali na dalsze „polowanie” na słodycze.



- Tato, tato, kiedy wyjdziemy na ulice Londynu po cukierki? – Ośmioletni chłopczyk z wielką, czarną, na oko trochę za dużą, tiarą na głowie oraz peleryną w tym samym kolorze, sięgającą aż do ziemi, stał przed biurkiem swojego ojca niezwykle uradowany. W rączkach trzymał mały, wiklinowy koszyczek z naklejoną dynią.
    Ojciec odgarnął niesforne kosmyki włosów, opadające na jego zmęczoną twarz i zwrócił się do syna.
- Draco, ile razy mam ci powtarzać, jestem zajęty! Zapytaj matkę. – Odpowiedział bardzo chłodnym i nie przyjemnym tonem Lucjusz. Nawet nie oderwał wzorku od rolki pergaminu by spojrzeć na syna.
    Draco nie odpowiedział na jego słowa. Z zawiedzioną miną odwrócił się plecami do ojca i wyszedł z jego gabinetu.
To takie niesprawiedliwe, myślał sobie, gdy przemierzał długie i ciemne korytarze w Malfoy Manor. Rok temu ojciec też był bardzo zajęty jakimiś sprawami. Powiedział mu wtedy dokładnie te same słowa co dzisiaj. Jestem zajęty, te dwa teoretycznie nic nie znaczące słowa sprawiały mu większy ból, niż kary, które dostawał za nieposłuszeństwo.
    Gdy przechodził obok pokoju konferencyjnego, w którym raz na jakiś czas odbywały się tajne zebrania, na które Dracona nigdy nie wpuszczono, ujrzał swoją matkę nakrywająca do stołu. Kobieta, gdy usłyszała kroki swojego syna, natychmiast się odwróciła i podeszła do niego.
- Co się stało syneczku, dlaczego jesteś taki smutny? – Zapytała troskliwie, zdejmując mu z główki za dużą tiarę.
- Tatuś nie chce iść na zbieranie słodyczy.
    Narcyza westchnęła. Wiedziała jak bardzo jej jedynemu synowi na tym zależy, ale nie mogła podważać ojcowskiego autorytetu.
- Przykro mi. Jak trochę podrośniesz to zrozumiesz, dlaczego nie puszczamy cię na mugolskie ulice. A teraz idź spać. Zaraz przychodzą nasi goście i nie chcemy abyś wałęsał się w nocy po posiadłości. – Ucałowała dziecko w policzek, a następnie wróciła do przygotowań, które wcześniej przerwała.
    Draco zawsze był posłusznym dzieckiem. Cokolwiek mówili jego rodzice było święte, nie mógł się sprzeciwiać im słowom. Gdy ojciec mówił, żeby czegoś nie dotykał, Draco nie dotykał. Gdy miał nie zadawać trudnych pytań, nie zadawał. Gdy miał iść spać, bo matka była zajęta przygotowaniem spotkań dla tajemniczych gości, szedł grzecznie spać. Draco słuchał się zawsze, ale nie z szacunku do rodziny, a ze strachu. Bał się, że gdy sprzeciwi się ojcu lub matce, konsekwencje będą o wiele gorsze, niż spalenie jego ukochanego pluszowego smoka, jednym machnięciem różdżki.



- Chłopcy pośpieszcie się! – Molly krzyknęła w stronę pokoi swoich dzieci, które po kilku sekundach zbiegły z koszykami w dłoniach. – Bill, jesteś najstarszy, więc idziesz z Ronem. Charlie, ty pilnuj Freda i Georga, nigdy nie spuszczaj ich z oka! Percy, wiesz, że ci bardzo ufam, a więc w tym roku możesz iść sam. – Dzieci bez słowa ustawiły się w takich składach, jakie ustaliła przed chwilą ich matka.
    Nagle Molly poczuła, że ktoś ciągnie ją za spódnicę.
- Mamo! A ja, z kim mam iść? – Najmłodsza, a zarazem jedyna córka, spojrzała na swoją rodzicielkę, nadal trzymając rąbek spódnicy matki.
- Ginny, ty jesteś jeszcze za mała. Nie możesz iść z chłopcami do zatłoczonego Londynu. – Wyjaśniła spokojnie, kucając przy niej aby móc spojrzeć jej w oczy.
- Tak siostrzyczko. To nie jest miejsce dla ciebie. Mogłabyś się przestraszyć. – Powiedział Charlie.
- Albo zgubić. A nie chcielibyśmy stracić tak wspaniałej siostry. – Dorzucił Bill.
    Dziewczynka spuściła wzrok. Doskonale pamiętała co matka i bracia powiedzieli jej rok temu. To samo, co dzisiaj. Że jest za mała, że może się zgubić lub przestraszyć. Poczuła jak mokną jej policzki. Tyle się nasłuchała o święcie duchów. O tym jak wspaniałą tradycję mają ludzie, których nazywa się mugolami. Jak chodzą po domach sąsiadów, prosząc o słodkości i inne smakołyki. Sama chciała przebrać się skaczący garnek i pójść razem z braćmi, ale nie mogła. Właśnie, dlaczego nie mogła?
- Nieprawda! – Krzyknęła wyrywając się matce, która trzymała ją za ramiona. – Nie chcecie mnie zabrać, bo jestem dziewczynką!
    Bracia razem z matką spojrzeli po sobie, nie odzywając się. O co jej chodziło? Ginny kontynuowała:
- Wstydzicie się ze mną pójść! Boicie się, że będą się z was śmiać, bo macie siostrę!
- Ginny, dziecko, co ty wygadujesz? – Matka ponowie kucnęła przed nią, lecz ta odsunęła się od niej. – Każdy cię tu kocha, po prostu jesteś za mała.
- Rok temu powiedziałaś mi to samo. A Ron mógł iść rok temu, chociaż miał tyle lat co ja teraz! To niesprawiedliwe, nie kocham was!
    Ginny nie czekając nawet na odpowiedź pobiegła na wyże piętro, gdzie znajdował się jej pokój. Opadła na łóżko i tuląc pluszowego misia, tego, którego dostała od taty na zeszłoroczne urodziny, do piersi i zaczęła płakać. Ona dobrze wiedziała, że nie była lubiana w tym domu. Rodzice pozwalali jej rodzeństwu na znacznie więcej, bo byli synami, ona była córką, czyli kimś biednym, małym i kruchym. Kimś, kogo trzeba mieć stale na oku, bo sam sobie nie poradzi.
- Dlaczego nie jestem chłopcem? – Zapytała misia, ściskając go jeszcze mocniej.



- I jak? Podobało ci się, skarbie?
- Jeszcze jak mamo! – Na twarzy Hermiony malował się wielki uśmiech. Tegoroczne zbiory cukierków okazały się o wiele bardziej obfite, niż te zeszłoroczne. Na stole leżał chyba z tysiąc słodkości. – Tato, to prawdziwy mistrz Halloween! Każdy, kto otworzył nam drzwi natychmiast dawał nam nawet po kilka cukierków, gdy tylko zobaczył jego przebranie ducha.
    Brązowowłosa sięgnęła po czekoladowego cukierka, ale nie zdążyła go zjeść, natychmiast został skonfiskowany przez matkę.
- Co ty wyprawiasz, Hermiono? Mówiliśmy ci z ojcem tyle razy, że cukierki są szkodliwe dla zębów. Nie możesz ich zjeść.
- Spokojnie mamo, umyje potem zęby. – Sięgnęła po malinową landrynkę, ale matka także zabrała.
- Nie. Jest już późno. Jedzenie słodyczy o tak późnej porze jest niezdrowe. – Po wypowiedzeniu tych słów, zaczęła szybko zgarniać rozsypane na stole cukierki, z powrotem do koszyczka, w którym zostały przyniesione. W połowie wykonywanej czynności podniosła wzrok na Hermionę. – Do łazienki umyć żeby, a potem prosto łóżka, porozmawiamy o tym rano. – Jej ton głosu był chłodny i obojętny na błagalny wzrok córki.
    Gdy matka wróciła do wcześniej przerwanej czynności, Hermiona zauważyła, że jeden cukierek spadł na podłogę. Dyskretnie go podniosła i szybko uciekła do łazienki, zamykając za sobą drzwi za zamek. Wyjęła z kieszeni „zakazany owoc”, odwinęła z papierka i zjadła ze smakiem. Rodzice nigdy nie pozwalali jej na zjadanie czegoś, co może niszczyć zęby.
    Byli dentystami, takie myślenie było dla nich naturalne, ale w Noc Duchów? Rok temu także musiała obejść się smakiem, bo nie mogła zjeść ani jednego, pod pretekstem późnej godziny. Nie mogli chociaż raz, pozwolić dać się pierworodnemu dziecku nacieszyć zebranymi słodkościami? Nie. Musieli być twardzi. Jeżeli zgodzili by się na jednego cukierka, następnym razem Hermiona mogłaby już chcieć ich więcej, a na próchnice i uszkodzenia szkliwa nie mogli pozwolić.
    Dziewczynka oblizała ze smakiem usta. Nadal czuła w buzi słodki smak. Szkoda tylko, że za parę chwil zastąpi je jedynie smak miętowej pasty do zębów.
    W kuchni, matka Hermiony wrzuciła wszystkie zebrane cukierki do kosza na śmieci.





    Witajcie moi kochani. I jak wam się podoba ta miniaturka? Wiem, że jest jeden dzień po czasie, ale wczoraj wróciłam do domu o 22.30, więc naprawdę byłam padnięta.
    Jak wam minęło Halloween? Byliście na jakiejś imprezie, a może jeszcze się na coś wybieracie? Ja wczorajszy dzień spędziłam (nie licząc ośmiu godzin w szkole) w kinie. Pewnie pomyślicie sobie, że wasza Lofney była na jakimś maratonie horrorów. Otóż nie, horrory za bardzo mnie przerażają (tak wiem, horrory mają przerażać) i nie przepadam za nimi, zawsze mam potem po nich jakieś koszmary.
    Cóż, nie zanudzam was dalej szczegółami z mojego życia. Do zobaczenia w takim razie kochani ;)
    PS: O tej miniaturce nie informuję, ponieważ nie mam do tego głowy.
    PS2: Obrazek dyni nie jest mój. Rodzice nigdy nie zgadzali się na kupno dyń, mówiąc, że to bezsensowny pomysł ;(

niedziela, 21 października 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 4

    Zaportowali się w salonie, w domu Hermiony. Było to przestronne pomieszczenie zaopatrzone w kamienny kominek, w którym spalały się ostatnie belki drewna. Naprzeciw kominka stała skórzana kanapa. Na środku pokoju znajdował się okrągły stół z dębowego drewna, na którym stał żółty wazon ze świeżo ściętymi kwiatami. Dookoła stołu postawione były krzesła do kompletu. Jednak najbardziej uwagę przykuwał stary, także dębowy, regał z rodzinnymi zdjęciami oraz porcelanowymi filiżankami w środku. Przez dwa duże okna wpadały promienie słońca, oświetlając dokładnie każdy kąt pokoju, a długie czerwone zasłony, opadały delikatnie na kremowy dywan.
    Salon bardzo różnił się od pokoju Hermiony, w którym siedzieli kilka dni temu. Doskonale dało się wyczuć, że to pomieszczenie urządzała osoba o określonym stylu i poczuciu dobrego smaku.
- Babcia go urządziła, kiedy jeszcze żyła. – Powiedziała Hermiona, jakby dokładnie wiedziała, jakie pytania kłębią się w głowach jej towarzyszy. – Siadajcie. – Wskazała ręką na krzesła stojące przy stole. – Zaraz wrócę z ciasteczkami. – Puściła do nich oczko, a następnie zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
    Uwagę Harry’ego i Rona od razu przykuły zdjęcia małej Hermiony, które stały wewnątrz regału. Kąpiąca się w różowej wanience albo z pieluchą na głowie wyglądała tak rozkosznie, że nigdy by nie pomyśleli, że ten brzdąc wyrośnie na osobę o tak rozbudowanej osobowości i wielkim intelekcie.
    Coś stuknęło. To Hermina wróciła z ciasteczkami i herbatą na metalowej tacy.
- Smacznego łakomczuchy. – Powiedziała z uśmiechem, stawiając tacę na stole. – Ooo, widzę, że spodobały się wam moje kompromitujące zdjęcia.
- A ja uważam, że to najpiękniejsze zdjęcia ze wszystkich, Hermiono.
    Słowa te zostały wypowiedziane przez osobę, której chłopcy nigdy nie widzieli. Oczom Harry’ego i Rona ukazała się wysoka kobieta, z brązowymi lokami na głowie, spiętymi w koński ogon. Jej oczy miały taki sam, mocno czekoladowy kolor, jak oczy Hermiony. Miała na sobie kwiecisty fartuch, a w prawej dłoni trzymała miotełkę do kurzu. Przed nimi we własnej osobie, stała mama Hermiony – Jane.
    Chłopcy ukłonili się delikatnie, mrucząc pod nosami ciche „Dzień dobry” i starając się nie popełnić żadnej gafy.
- Jak się cieszę, że wreszcie mogę poznać przyjaciół Hermiony. Ty pewnie jesteś Ron, a ty Harry. – Podała każdemu z nich rękę i energicznie potrząsnęła. – To przez ciebie spędziliśmy cały rok w Australii. Oj, ale nie przejmuj się kochaneczku, dzięki temu mamy urocze wspomnienia!
    Pani Granger mówiła tak szybko, że ledwo dało się ją zrozumieć. A gdy się nie odzywała, prześwietlała ich swoimi świdrującymi oczkami. Chłopcy jednomyślnie doszli do wniosku, że ich przyjaciółka wygląd odziedziczyła po niej, a charakter w stu procentach należał do ojca.
- Dobra mamo, wielkie dzięki za odwiedziny. - Powiedziała szatynka, popychając rodzicielkę w stronę wyjścia z salonu. – Półki same się nie odkurzą.
    Pani Granger była już przy drzwiach, gdy nagle się zatrzymała.
- A, jeszcze jedna mała sprawa. Dzwoniła ta blondynka, Laura, kiedy ciebie nie było. Powiedziałam, żeby zadzwoniła w okolicach dwunastej. – Po tych słowach zniknęła w innej części domu, ścierając kurz z najróżniejszych miejsc.
- O dwunastej? Czyli jakoś niedługo. – Powiedział Harry spoglądając na swój zegarek na ręce.
    Nie mylił się. Parę minut po tej rozmowie rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu, który stał w przedpokoju. Hermiona pospiesznie podbiegła do niego i odebrała. Nie mówiła dużo podczas pogawędki z Laurą. Co jakiś czas dodawała tylko „tak”, „oczywiście”, „czemu nie”.
- Co jest? – Zapytał Harry, gdy szatynka skończyła rozmowę i wróciła do stołu.
- Laura zaproponowała mi małą przejażdżkę. – Odpowiedziała bardzo spokojnie.
- Przejażdżka chyba nie jest niczym strasznym? – Zdziwił się Ron, starając się powstrzymać śmiech.
- Poczekaj, nie powiedziałam najlepszego. Uwaga cytuję… „Razem ze mną i najwspanialszym mężczyzną, który urodził się na tej planecie.” - Mówiąc te słowa cały czas udawała piskliwy głos swojej koleżanki.
- Zgaduję, że chodzi o Malfoya. – Stwierdził czarnowłosy, na co Hermiona pokiwała twierdząco głową, a na jej uśmiechniętej wcześniej twarzy, malowało się teraz lekkie zakłopotanie i niepewność.
    Przez chwilę siedzieli w całkowitej ciszy. Ptaki za oknem śpiewały najpiękniejsze melodie, pozwalając zapomnieć o otaczającym świecie i dać ponieść się wspomnieniom.
    Po głowie Hermiony tłukło się ich mnóstwo. Były to głównie wspomnienia z nią i Laurą w roli głównej. Nie były one jednak zbyt wyraźne, ponieważ w wieku ośmiu lat nie zwraca się uwagi na takie szczegóły jak archiwizacja wspomnień.
- Kiedy? – Wyrwał ją z transu Ronald.
- Jutro. Zgodziłam się. Może gdy będę bliżej nich, uda mi się wyciągnąć coś od Malfoya. Ewentualnie sama wyciągnę jakieś wnioski z własnych obserwacji.
- Ale Hermiono, myśleliśmy, że jutrzejszy dzień spędzisz z nami. Przecież jutro wrac.. – Zaczął Harry, ale przyjaciółka mu przerwała.
- Wiem, że zaplanowaliście na jutro już jakieś inne atrakcje, ale poradzicie sobie beze mnie. Poza tym, to mój obowiązek być jutro przy niej.
    Zakończyła rozmowę dość dobitnie, nie pozwalając nikomu wtrącić swojej opinii. Dla niej ten temat był już skończony. Nie chciała wdawać się w dyskusje, że nie powinna jechać. To było dla niej bezsensowne, a i tak nic by nie zmieniło w jej decyzji. Czuła, że ta wycieczka będzie przełomem w całej sprawie, że w końcu dowie się paru niezbędnych informacji oraz, że wszystko wróci do normy.
    Harry z Ronem dopili herbatę i dokończyli ciasteczka. Gdy żegnali się z przyjaciółką było już grubo po czternastej.
    Zapowiadający się dzień bez paplaniny o Laurze i Draconie był miodem dla ich biednych bolących uszów. Całym sercem popierali Hermionę, ale ostatnio o niczym innym nie dało się z nią porozmawiać. Ciągle gadała, to o blondynie, to o swojej przyjaciółce. Każdy temat, w którym nie pojawiała się wyżej wymieniona dwójka, stawał się dla niej nudny i nieatrakcyjny.
    Jedynym „małym” minusem okazał się powrót Ginny z Francji.
    Pani Weasley już od kilku dni szykowała się na to wielkie wydarzenie. Dokładnie wypucowała każdy kąt Nory i uzbierała wszystkie potrzebne składniki na powitalną kolację. Miała się zjechać cała rodzina. Bill z Fleur obiecali, że mimo nawału obowiązków, na pewno się pojawią, a Percy chcąc umilić rodzinie wymyślanie kolejnych niedorzecznych plotek o swojej nowej dziewczynie, postanowił ją przyprowadzić i w końcu wszystkim przedstawić. Nawet George wiedział, że trzeba przywitać się z siostrą po tak długiej nieobecności.
    Biedaczek od roku miał z ludźmi minimalny kontakt. Siedział zamknięty w swoim pokoju i rozpaczał. Między nim i Fredem była niewidzialna bliźniacza więź, która zniknęła razem z jego śmiercią. Chłopak zamknął się w sobie. Nie chciał z nikim rozmawiać, nic nie jadł i nie pił. Każdy myślał, że to tylko kwestia czasu (przecież każdy przeżywa śmierć bliskiej osoby inaczej), że po jakimś czasie mu przejdzie, że znowu będzie tym samym dowcipnisiem, który umiał każdego rozweselić. Tak się jednak nie stało. Sklep z Magicznymi Dowcipami stał zamknięty od Drugiej Bitwy o Hogwart. Mimo upływu czasu, George nadal cierpiał. Ginny była ostatnią nadzieją, na wyciągnięcie go powrotem do świata żywych.
    Hermiona także została zaproszona na kolację, ale Ron znany ze swojego wielkiego roztrzepania, najzwyczajniej w świecie zapomniał jej o tym powiedzieć. A gdy mu się przypomniało, jego dziewczyna miała już inne plany na środę.


    Piękne, letnie słońce przebijało się przez zasłony w pokoju szatynki, uniemożliwiając jej dalszy sen. Hermiona niechętnie spojrzała na zegarek, który wskazywał dopiero ósmą rano. Podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła zmęczone oczy. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dopiero po kilku minutach zorientowała się, że dzisiaj będzie towarzyszyć Laurze i Draconowi.
    Jej uczucia dzieliły się na te, które stanowczo odradzały jej tę podróż. Krzyczały, że nie musi pilnować przyjaciółki na każdym kroku, przecież jest już dorosła, poradzi sobie sama. Ale te, które wmawiały jej, że bez niej, stanie się coś złego lub dowie się czegoś nowego w całym śledztwie, zdecydowanie wygrały.
    Śniadanie zjadła jeszcze przed dziesiątą. Gotowa do wyjścia, patrzyła przez okno, wpatrując się w ulicę przed domem. Zgodnie z tym, co powiedziała jej Laura, Malfoy miał się pojawić o jedenastej.
    I faktycznie pojawił się o równej godzinie. Jakże było jej zdziwienie, gdy ujrzała, że blondyn siedział za kierownicą czerwonego jak krew, kabrioletu marki chevroleta. Dziewczyna ostatni raz sprawdziła czy zabrała wszystko co potrzebne i wyszła z domu, a jej myśli błądziły tylko wokół tego czerwonego pojazdu. Jakim cudem Malfoy zdał mugolskie prawo jazdy? 
    Draco Malfoy siedział w samochodzie z zapalonym papierosem w ręku. Słońce padało na jego bladą twarz, podkreślając niezadowolenie, które się na niej malowało. Jego oczy wpatrywały się beznamiętnie w przestrzeń, znajdującą się przed przednią szybą. Tak bardzo nie chciał tu być. Niczego tak bardzo nie pragnął, jak wydostanie się z tej klatki zwanej mugolskim światem, ale wiedział, że musi w nim pobyć jeszcze trochę czasu.
    Mimo wczesnej pory, dzień był naprawdę upalny. Wszystkie stworzenia pochowały się do swoich norek w ochronie przed słońcem, nawet ptaki nie ćwierkały wesoło. Było tak cicho, że Harmiona mogła przysiąc, że usłyszała, jak pył z papierosa Malfoya, zdarza się za asfaltem.
- Co się tak gapisz, Granger? Wsiadaj! – Malfoy odezwał się swoim charakterystycznym, chłodnym tonem, gdy tylko zauważył, że szatynka nadal stoi na wycieraczce pod drzwiami domu i tylko patrzy się na niego, nie mając najmniejszej ochoty ruszyć się z miejsca. – Mimo iż bardzo bym chciał, nie zrobię ci dzisiaj krzywdy.
    Hermiona zajęła miejsce z tyłu pojazdu i zapięła pas. Draco zaciągnął się papierosem po raz ostatni, wyrzucił niedopałek na ziemię i położył ręce na kierownicy.
- Nasze cygara są o niebo lepsze, niż te mugolskie papierosy, nie sądzisz? – Zapytał, siląc się, by brzmiało to dość obojętnie.
- Nie wiem, nie palę. – Odpowiedziała cicho, lekko speszona tym dziwnym pytaniem.
- Szkoda. Czasem naprawdę to pomaga, gdy ma się kłopoty z koncentracją, a głowie kłębi się za dużo myśli.
    Coś trzasnęło. Draco odpalił silnik i samochód ruszył przed siebie. Hermiona nie wiedziała co myśleć, ani co czuć w tej sytuacji. Trochę się denerwowała, że blondyn szybko spowoduje jakiś wypadek.
    Mijali po drodze soczyście zielone drzewa, a wiatr delikatnie chłodził ich twarze. Szatynka zauważyła, że dziewczyny, które mijali wzdychały na widok Dracona. Gdy zatrzymali się na światłach, jakaś ruda dziewczyna ze swoją, także rudą towarzyszką, zaczęły się wydzierać, by zatrzymał się z nimi na kawę i zapomniał o tej poczwarze, która siedzi z tyłu. Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Prawdę mówiąc, bardzo by chciała, aby te dziewczyny zajęły jej miejsce i uwolniły ją od tego koszmaru.
    Gdy dojechali do domu Laury, ta czekała już gotowa. W rekach trzymała ogromny kosz piknikowy, na którym położony był (oczywiście różowy) koc. Na głowie miała wielki słomkowy kapelusz, z doczepionym do tasiemki przy rondzie słonecznikiem. Sama zaś była ubrana w żółtą sukienkę, sięgającą przed kolano. Roześmiana od ucha do ucha podeszła do samochodu. Kosz schowała do bagażnika, a następnie zajęła miejsce z przodu, obok Dracona.



    Dom Weasleyów zawsze był uznawany za wzór idealnego domostwa. Kochający rodzice z gromadką rozbrykanych dzieci, wzbudzali respekt i szacunek wśród społeczności. Tego dnia w Norze Panował rozgardiasz jeszcze większy niż zwykle. Molly krzątała się po kuchni już od samego rana, przygotowując miliony potraw, które mogłaby podać na przyjęciu powitalnym. Ron i Harry sprzątali każdy kąt, odkurzali, myli podłogi oraz okna. Wszystko miało być idealne.
- Nie denerwuj się tak. – Pocieszał Ron Harry’ego, gdy wskazówki zegara przybliżały się do wyznaczonej godziny.
- A co jak znalazła sobie kogoś innego? Wiesz jak Francuzi działają na kobiety.
    Ron złapał się za głowę. Harry był zawsze bardziej opanowany od niego, ale gdy w grę wchodziły uczucia, a zwłaszcza miłość, to właśnie czarnowłosy był tym, który załamywał się pierwszy. Wymyślał niestworzone historie, spekulował i zamykał się w sobie. Bywał bardziej wkurzający niż Hermiona gadająca o Malfoy’u.
- Wyluzuj. – Poklepał go po ramieniu. – Dobrze wiesz, że Ginny nigdy by się tak nie zachowała. Już od momentu gdy zobaczyła cię pierwszy raz na peronie, zakochała się w tobie na zabój.
    Mimo skołowania uśmiechnął się lekko. Sam nie wiedział dlaczego wzbudza w nim to aż takie emocje. Może to przez to, że w domu Dursley’ów nigdy nie doświadczył czegoś takiego jak miłość. I nawet teraz, gdy uwolnił się od nich na dobre, te złe wspomnienia nadal w nim żyły.
    Spojrzał na specjalny zegar, gdzie na wskazówkach znajdowały się podobizny członków rodziny. Wskazówka Ginny przesunęła się na tabliczkę z napisem „W Domu”. Serce mu zadrżało, gdy usłyszał pukanie. Odwrócił się nieśmiało w stronę drzwi, które się otworzyły. Ujrzał w nich tą, za którą tak bardzo tęsknił. Z olbrzymią walizką w jednej ręce oraz mniejszą torbą podręczną w drugiej. Włosy miała trochę rozczochrane, ale jemu to nie przeszkadzało. Według niego wyglądała prześlicznie. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, podbiegł do niej jak najszybciej umiał. Ona także zostawiła wszystkie bagaże przy wejściu i rzuciła mu się na szyję. Przez kilka minut stali w uścisku ciesząc się, że znowu są razem. Nie musieli nic mówić, wystarczyło, że po prostu są.
- Jak fajnie was widzieć. – Powiedziała Ginny, gdy w końcu oderwała się od Harry’ego. – Ale chyba nie ma tu wszystkich. Gdzie Bill i Feur? A Hermiona, mam dla niej bardzo ciekawą książę o rozwoju magii w dwunastowiecznej Francji. Wiem jak interesują ją te tematy.
- Bill z Fleur przyjdą dopiero pod wieczór. – Odpowiedziała pani Weasley.- Ostatnio mają dużo pracy.
- A jeżeli chodzi o Hermionę... Twój brat jest kretynem, zapomniał ją zaprosić. – Wtrącił Harry.
- Ej, a ja cię tu pocieszałem! Tak mi się odwdzięczasz? – Ron udał wielce oburzonego i udał się do salonu, gdzie usiadł na kanapie i zaczął obżerać się czekoladowymi babeczkami. Harry udał niewzruszonego i uśmiechnął się pod nosem.
- Zadam jeszcze jedno pytanie. Gdzie jest George? – Ginny rozejrzała się po mieszkaniu. Nigdzie nie zauważyła najwyższego brata, a bardzo chciała z nim porozmawiać. Słyszała, że nadal ciężko mu było po śmierci Freda, ale w głębi duszy miała nadzieję, że zejdzie, by się z nią chociaż przywitać.
- Może po prostu nie usłyszał, że już przyszłaś. Zaraz do niego pójdę. – Harry ucałował Ginny w policzek, a następnie wbiegł po chodach na piętro, na którym znajdował się pokój George'a. Zapukał, ale usłyszał odpowiedzi. Zapukał ponownie. – Hej, George, tu ja, Harry. Ginny już wróciła, może chciałbyś zejść, przywitać się z siostrą. – Znowu odpowiedziała mu głucha cisza. Zszedł nieco zawiedziony, co on powie Ginny?
- I jak? – Rudowłosa spojrzała na niego swoimi wielkimi brązowymi oczami, w których wyraźnie było widać tlącą się nadzieję. Harry nie miał serca jej powiedzieć, że nikt mu nie odpowiedział.
- Zejdzie później. – Powiedział krótko. Nie chcąc wdawać się w dłuższe rozmowy objął Ginny w pasie i udał się z nią do kuchni, gdzie czekała już reszta rodziny.



    Dracon z Laurą bawili się w najlepsze. Puszczali latawce, kaczki w pobliskim jeziorku, a także wpatrywali się niebo i zastanawiali się, jakie kształty mogą przypominać chmury. Hermiona nie uczestniczyła w tych zabawach, nawet gdy Laura podeszła do niej z pytaniem, czy nie miałaby ochoty pograć z nimi w berka, ta wolała siedzieć na kocu z książką o historii Anglii. Nie chciała integrować się z kimś takim jak Malfoy. On nigdy nie był jej przyjacielem i nigdy nie będzie. Sądząc po porannym powitaniu, chciał pozbyć się jej na dobre, ale bliskie stosunki z Palmer, uniemożliwiały mu to.
    Po prawie dziewięciu godzinach poza domem, Hermiona nie mogła uwierzyć, że ten dzień dobiegł końca. W głębi duszy cieszyła się, że słońce zaczęło zachodzić za horyzont i już niedługo wróci do domu. Czuła się bardziej zmęczona ignorowaniem wygłupów Laury i Dracona, niż oni sami, tymi zabawami.
    Gdy wracali, było już prawie ciemno. Na autostradzie panował wyjątkowy spokój, więc szybko udało im się dojechać do miasta.
- Mamy problem. – Odezwał się Draco, swoim lodowatym głosem, gdy tłukli się po zakorkowanych ulicach Londynu. W porównaniu z pustą i cichą autostradą, w mieście panował spory ruch. – Kończy nam się paliwo. Nie starczy by odwieść każdą z was.
- Ja mogę iść piechotą. – Wtrąciła Hermina, chcąc uwolnić się wreszcie z tego samochodu i znaleźć się w cieplutkim łóżku.
- Daj spokój, Hermi. Ooo, tam jest stacja! – Krzyknęła Laura i wskazała na znak, oznajmujący, że najbliższa stacja paliw znajduje się za tysiąc metrów.
    Draco bez żadnych protestów skręcił w wyznaczony zakręt. Zaparkował samochód przy budce z benzyną i szybko zatankował pojazd.
    Laura także wysiadła i stanęła obok blondyna.
- My idziemy zapłacić. – Malfoy zwrócił się do Hermiony, która nadal siedziała w samochodzie.  – A ty siedź tutaj. Zaraz wrócimy! – Ostatnie zdanie zaakcentował bardzo mocno. W jego oczach można było dostrzec kiełkującą złość.
- Dracuś, niech Hermiona pójdzie z nami. Cały dzień siedziała sama na kocu. Niech spędzi z nami trochę czasu. W końcu po to ją zaprosiłam, aby mogła cię lepiej poznać. – Głos Laury tak bardzo różnił się od głosu arystokraty. Był miły i uprzejmy, a jej twarz wyrażała same pozytywne emocje.
     Malfoy westchnął ze złością, ale nic nie powiedział.
    Wewnątrz sklepiku było już trochę ludzi. Każde z nowo przybyłych klientów udało się w inną stronę. Draco stał przy kasie, płacąc za benzynę, Laura zajęła miejsce przy lodówce z napojami, szukając naturalnej wody źródlanej, a Hermiona stanęła przy gazetach. Przeglądała właśnie ciekawy artykuł w „Genetyce Współczesnej”, gdy poczuła czyiś zimny oddech za karku.
- Nawet poza Hogwartem musisz wiedzieć wszystko na każdy temat?
- Zawsze należy pogłębiać swoją wiedzę. Nie ważne, w jakim jest się świecie, Malfoy. – Odpowiedziała nie odrywając wzroku znad gazety. Artykuł był bardzo interesujący. Ale Hermionę nagle natchnęło. Laura wciąż stała przy lodówce, raczej nie mogłaby usłyszeć rozmowy jej i Dracona…
- Dlaczego z nią jesteś? – Ściszyła głos, jakby bała się, że przyjaciółka może ją jednak usłyszeć. - Przecież nienawidzisz mugoli i nigdy nie zniżyłbyś się do tego poziomu, aby ją pokochać kogoś takiego.
    Ale Draco nie zdążył odpowiedzieć, bo to co zaczęło się dziać, przypominało scenę jak z horroru. 



    Witajcie kochani, po dość długiej przerwie. Moja nieobecność na blogu jest niewybaczalna, ale uwierzcie mi w moim życiu od ostatniego postu trochę się działo. A to kilkudniowa wycieczka szkolna, a to sprawdziany, codziennie przez dwa tygodnie, rodzinne spotkania, naprawdę ciężko było mi znaleźć czas na jakiekolwiek pisanie. 
    Ten rozdział wbrew pozorom miał być dłuższy, ale skróciłam go, wycinając z niego tą "scenę z horroru". Chciałam was trochę potrzymać w niepewności. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba, oraz, że następny post pojawi się najpóźniej za dwa/trzy tygodnie.
    Buziaczki i do napisania ;)


poniedziałek, 10 września 2012

Miniaturka #4 - Wspomnienia Severusa (wierszem pisane)

    Z góry uprzedzam, że nie jestem aż dobra w pisaniu wierszy. Po prostu dostałam dziś w szkole natchnienia i powstały Wspomnienia Severusa. Więc bardzo was proszę, jeżeli znacie się na tym lepiej ode mnie, nie obrzucajcie mnie złośliwymi komentarzami, tylko kulturalnie przekażcie mi to, co jest potrzebne do poprawienia.
PS: Nie wiem czy tytuł dobrze odzwierciedla to co jest zawarte w tekście, ale zwyczajnie nic innego nie przychodziło mi do głowy.



„Spójrz na mnie” – wyszeptał z trudem
A jego oczy przeszyte były bólem
Przypomniał sobie wtedy, wszystkie chwile cudne
Przy jej boku spędzone – te dobre i trudne
Ale najgorsza myśl ciągle w nim się tliła
Gdy nazwał ją szlamą, a ona się zmyła
I nie odzywała się do niego, aż do końca szkoły
A on dołączył do śmierciożerczej floty
I zabijał z nimi niewinnych mugoli
Nie świadom zbrodni przez siebie popełnionych
A nienawiść zapłonęła w nim jeszcze gorętsza
Gdy wyszła za tego kretyna - Pottera
Za tego, którego tak nienawidził
Którym okropnie gardził i potwornie nim szydził
A gdy urodziło im się dziecię o wielkiej potędze
To Czarny Pan zapragną jej więcej
Więc kazał zabić dzieciaka małego
Bo chciał być panem świata całego
A on poprosił o jej ratowanie
U tego, co uczył pod zaklętym dachem
Lecz nie udało mu się jej ocalenie
Ale przeżył ten mały, z blizną na ciele
A on chronił go tylko dla jednego
By ona mogła coś dostać od niego






    Wiem, że nie jest to wielkie dzieło literackie, ale mam nadzieję, że jakoś wynagrodzi to wam brak nowego rozdziału. Pewnie nie będzie go jeszcze przez długi czas, ponieważ, wyszedł mi on całkiem długi, a czasu na komputerze mam niewiele, by przepisać go w całości i od razu umieścić na blogu.
    Pozdrawiam was moi kochani i życzę udanych dni w szkole (u mnie udane nie są, bo chociaż dopiero mamy drugi tydzień szkoły, już mam pozapowiadane kartkówki, odpytki, że aż szkoda na to słów.)
    Z góry przepraszam także za jakiekolwiek błędy.


środa, 29 sierpnia 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 3

    Poniedziałkowy poranek niczym nie przypominał minionych dni. Chmury odpłynęły daleko na zachód, a ich miejsce zastąpiło ciepłe lipcowe słońce. Wyschły już prawie wszystkie kałuże, a ptaki ponownie zaczęły śpiewać wesołe melodie.
- Słyszysz, powiedz jej, to. – Powiedział Ron do Harry’ego tonem troskliwego ojca.
    Harry westchnął. Nie chciał mówić przyjaciółce, że przez jej chęci poznania co knuje Malfoy, nie zdążył złożyć dokumentów na szkolenia aurorskie. Cały czas wracały do niego wspomnienia z dzisiejszego ranka, gdy zaraz po śniadaniu udał się prosto do Ministerstwa Magii.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się do starszego i lekko już łysiejącego aurora, który przyjmował zgłoszenia kandydatów. Dziarskim krokiem, cały rozpierany przez niespożytą energię, podszedł do niego.
- Dobry panie Potter. – Odpowiedział mężczyzna. – Słucham pana.
- Ja chciałem złożyć deklarację na te szkolenia dla przyszłych aurorów, które organizuje ministerstwo.
    Starzec przeczesał palcami swoją bródkę, która na oko miała dziesięć centymetrów długości. Drugą ręką wziął od Harry’ego teczkę. Otworzył ją i wyjął z niej plik wypełnionych formularzy.
    Czytając je kiwał lekko głową, czasami lekko się uśmiechał, a gdy przeczytał kilka kartek, schował je z powrotem do teczki i oddał ją właścicielowi.
- Cóż… - zaczął niepewnie. – Ma pan świetne opinie, bardzo chętnie przyjęlibyśmy tak zdolnego człowieka, ale … - Zawahał się, a na twarzy Harry’ego pojawił się lekki niepokój. - … przyszedł pan za późno. Wszystkie miejsca zostały już zajęte.
    Czarnowłosy poczuł jak w gardle rośnie mu wielka gula.
- Ostatnie miejsce zajął, dokładnie godzinę temu, Andrew Swilt. Bardzo mi przykro, panie Potter.
    Harry odwrócił się i udał do wyjścia z gabinetu, głową spuszczoną w dół. Nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Jego największe marzenie się nie spełni, a było już tak blisko. A wszystko przez jego kompletny brak asertywności, bo nie umiał odmówić Hermionie, gdy ta nalegała na piątkowe spotkanie. Żałował, że nie przyszedł do przyjaciółki spóźniony, by móc oddać deklarację. Ale przecież termin składania podań, jeszcze nie minął, po prostu było za dużo chętnych. Miejsc mogło zabraknąć w każdej chwili.
    Wiedział, że nie może być zły na podejrzenia Hermiony. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby przyjaciółka wiedziała o jego planach, kazałaby mu iść i nie przejmować się jej sprawami. Ale on chciał zrobić wszystkim niespodziankę, dlatego nic nikomu nie powiedział. Jedyną tajemniczą osobą był Ron.
    Harry trzymał już dłoń na klamce, gdy stary auror odezwał się:
- Jest jeszcze jedna możliwość, aby dostał się pan na te kursy. – W oczach Harry’ego pojawiła się nadzieja. – Jest pan znaną postacią. To właśnie dzięki panu został pokonany największy czarnoksiężnik naszych czasów, Lord Voldemort, w takim wypadku może mógłbym…
- Nie! – Harry wpadł mu zdanie. – Nie chcę dostawać się na te zajęcia w taki sposób! Jeżeli mam wykorzystywać, to, że jestem wybrańcem, to proszę od razu wykreślić moje nazwisko z listy!
    Auror westchnął, ale i jednocześnie delikatnie się uśmiechnął. Pomilczał chwilę, intensywnie nad czymś myśląc, potem podrapał się w głowę i rzekł:
- Honor, to bardzo ważna cecha dobrego aurora. W takim razie wpiszę pana na listę rezerwową. Może ktoś jeszcze zrezygnuje.
- Dziękuję. Odpowiedział uprzejmie Harry, uchylając lekko drzwi.
- Proszę wyczekiwać mojej sowy.
    Harry zniknął za drzwiami.

- Słyszysz! Musisz! - Ron szarpał Harry’ego za ramię, odganiając od niego wspomnienia.
- Ale co to da? Nie zmienię przeszłości. Zresztą, teoretycznie, nie spóźniłem się na ostatni termin. Po prostu te kursy były za bardzo oblegane. Zgłoszę się za rok.
    Ron pokiwał twierdząco głową. W głębi duszy wiedział, że Hermiona nie ma z tym nic wspólnego, ale sądził, że wpędzenie jej w poczucie winy spowoduje, że przestanie interesować się sprawą Malfoy’a.
    Kochał ją i to bardzo, ale jej obsesja (mimo iż tylko kilkudniowa) dała się już nie do zniesienia. Przez cały weekend, docierały do niego jej listy, w których dokładnie wszystko, opisywała i analizowała. „Dlaczego Malfoy przyczepił się do Laury?” to pytanie pojawiało się co najmniej dziesięć razy w jednej wiadomości. W sumie uzbierało się czternaście też i spekulacji.
    Harry dumał przez chwilę nie dając Ronowi żadnej innej odpowiedzi. Mimo braku zainteresowania rozmową, ten nadal go nakłaniał, aby poważnie porozmawiał z przyjaciółką. Chcąc wreszcie porozmawiać o czymś innym, zapytał:
- Kiedy Ginny wraca z Francji?
- W środę – Odpowiedział rudowłosy.
    Ta wiadomość podniosła Harry’ego na duchu. Nie widział się z nią już tak długo. Wprawdzie pisali do siebie tak często, jak się tylko dało, ale listy, a spotkanie z żywą istotą, zupełnie nie idą ze sobą w parze.
    Ginny ostatni rok spędziła we francuskiej Akademii Magii Beauxbatons. Matka nie pozwoliła jej uczestniczyć w odbudowie Hogwartu. Twierdziła, że nauka jest najważniejsza i to jej - jako matki - obowiązek by jej córka zdobyła potrzebne do życia wykształcenie.

    Punktualnie o godzinie osiemnastej w Norze rozległo się cichutkie pukanie do drzwi. Harry z Ronem doskonale wiedzieli, że to Hermiona, więc od razu wpuścili ją do środka. Po krótkim powitaniu wszyscy troje usiedli w pokoju Rona.
- Mam tutaj adres od Luny. – Hermiona zaczęła wymachiwać przed oczami chłopaków, małą karteczką z zapisanym adresem. – Niestety Luna jest zajęta i nie może z nami iść…
- Dzięki Ci Merlinie! – Ron uniósł ręce ku niebu w geście dziękczynnym.
    Harry musiał walnąć go z łokcia w żebra, bo na twarzy Hermiony zaczynało pojawiać się zdenerwowanie. Gdy tylko rudzielec się uspokoił, zaczęli ustalać szczegóły operacji „Wyciągnąć Informacje od Mopsa-Pansy”
    Postanowili, że wybiorą się do niej już jutro. Na początku w planach było wypicie eliksiru wieloskokowego i pod jego wpływem podać się za ankieterów z Żonglera, ale bez Luny oraz, że pytanie o Malfoy’a nie przystoi ankieterom, ten pomysł wydał się zbyt ryzykowny, więc szybko został odrzucony. W końcu z braku jakichkolwiek pomysłów, stanęło na zwykłych „przyjacielskich odwiedzinach” .
- Dobra, więc wszystko ustalone. Widzimy się jutro.
    Hermiona pożegnała się z chłopcami i cała w skowronkach opuściła Norę. Gdy tylko drzwi się zamknęły odezwał się Ron:
- To prawda, że z wiekiem zaczynają wariować.


    Następnego dnia o dziewiątej, Ron, Harry i Hermiona spotkali się na pobliskiej polance, oddalonej tylko dwa kilometry na zachód od Nory. Gdyby nie, czekające zadanie, mogliby spędzić na niej cały dzień, ponieważ polanka okazała się niesamowitym miejscem.
    Polana otoczona była z trzech stron drzewami, głównie iglastymi. Znajdowało się małe jeziorko, w którym radośnie pluskały się ryby, a na liliach wodnych siedziało kilka żab. W powietrzu dało się wyczuć lekką woń polnych kwiatów, które delikatnie znikały za wysoką, nieprzystrzyżoną trawą.
- Parkinson mieszka za lasem. – Oznajmiła Hermiona, wskazując ręką w stronę drzew. – jeżeli szczęście nam dopisze, to dowiemy się czegoś. Do dzieła drużyno!
    Pełna energii ruszyła przed siebie, a chłopcy wolno i niechętnie powlekli się za nią, co chwila ziewając. O godzinie dziewiątej rano, zdecydowanie woleliby dalej spać i śnić o hipogryfach, niż iść przez las w nieznane.
    Podczas wędrówki niewiele ze sobą rozmawiali. Hermiona biegła kilka metrów przed Ronem i Harrym. Zdarzało się, że co jakiś czas pokrzykiwała „To już blisko!”, na co jej towarzysze reagowali co najwyżej skinieniem głowy i krzywym uśmiechem.
    Po godzinnym spacerze wśród komarów, much i innych owadów, las zaczął się przerzedzać. Wyszli na polanę, która znacznie różniła się od tej, na której spotkali się rano.
    Trawa była bardzo nisko przystrzyżona i pożółkła, nie rosły na niej żadne kwiaty. Po środku znajdował się mały dwupiętrowy cytrynowo zielony domek ze spiczastym brązowym dachem, otoczony niskim płotkiem. Wysoka wierzba posadzona obok niego powodowała, że ta niewielka posiadłość znajdowała się w cieniu.
    Cała trójka ruszyła przed siebie. Po przejściu kilku kroków poczuli dziwne uderzenie zimna, coś jakby przechodzili przez ducha. Nie było to przyjemne uczucie.
- Zaklęcia ochronne przeciw mugolom, aby nie dostrzegli domu. Tylko czarodziej go zobaczy. – Wyjaśniła Hermiona, gdy Harry z Ronem zaczęli z wyrazem zakłopotania i zdziwienia, wpatrywać się w stronę niewidzialnej bariery.
    Gdy podeszli do drzwi spostrzegli na nich małą tabliczkę: PARKINSONOWIE.
- A więc trafiliśmy dobrze. – Powiedział Harry pod nosem.
    Wzięli głębokie oddechy i zapukali. Nikt nie otwierał, więc zapukali po raz drugi. Dalej cisza. Hermiona trzymała już dłoń w górze, aby zapukać trzeci raz, gdy drzwi w końcu  się otworzyły.
    Stanęła w nich, dobrze znana wszystkim dziewczyna o twarzy mopsa. Wyraźnie było widać, że jest zmęczona i niechętna do rozmowy. Włosy miała rozczochrane i ubrana była w pasiastą piżamę. Grymas na jej twarzy powiększył się jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, kto zapukał do jej domu.
- Skąd macie mój adres? – Zapytała.
- Pansy! Skarbie, kto przyszedł!? – Z wnętrza domu dobiegał czyjś lekko ochrypły głos.
- Nieważne babciu! Nikt istotny! – Odkrzyknęła, po czym zwróciła się w stronę swoich „gości”. – No już, po co tu przyleźliście?
- A może to ten miły pan z domu za wzgórzem!? Jeżeli ma ze sobą ten pyszny dżemik to zaproś go do środka! – Krzyknęła babcia Parkinson.
- Nie ma tu żadnego dżemu! – Pansy wzięła głęboki oddech.
    Hermiona miała zamiar coś powiedzieć, ale Ron wszedł jej w słowo.
- Dlaczego kupowaliście „Żonglera”?
- ŻONGLER! CZY TO JUŻ NOWY NUMER! – Wrzasnęła starsza pani.
    Pansy nie wytrzymała, wyszła na ganek i zamknęła za sobą drzwi. Krzyki babci stały się ledwo słyszalne.
- Jak widzicie babcia jest poważnie chora. Zajmuje się głupotami i czyta takie idiotyzmy. – Wywróciła oczami - Będziecie się streszczać, czy poszczuć was psem?
- Chcemy cię zapytać o Dracona. – Odezwał się Harry. – Widzieliśmy go w dość dziwnej sytuacji. Odwiedzał..eee… mugolskie banki. – Wymyślił na poczekaniu. - Wiesz może, o co chodzi?
- Chodzi nam o to, czemu łazi po mugolskiej części Londynu jakby nigdy nic. Przecież dobrze wiemy, że wy Ślizgoni i cała jego rodzina, gardzi tym gatunkiem. – Powiedziała spokojnie Hermiona.
- A trzeba tez dodać, że zadaje się z mugolkami. – Dorzucił Ron.
    Parkinson ponownie wzięła głęboki oddech. Przymknęła na chwilę oczy. Otworzyła je bardzo powoli. Przez chwilę wpatrywała się w czubki butów całej trójki.
- Posłuchajcie mnie – odezwała się po chwili milczenia. – Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo się nim interesujecie. Ale jeżeli musicie wiedzieć, bo bez tego eksplodują wam głowy, to powiem wam. Dracuś przechodzi teraz bardzo trudny okres w swoim życiu. Próbuje odnaleźć siebie na nowo, jego psychika jest bardzo krucha. Powiedział to wszystkim swoim przyjaciołom. Jeżeli nic o tym nie wiecie, to nie jesteście jego przyjaciółmi.
- Ale, posłuchaj moja przy… - Hermiona próbowała przerwać jej monolog, ale Pansy nie dała sobie przerwać.
- I tak powiedziałam wam za dużo. Zabierajcie swoje Gryfońskie i zapyziałe tyłki z mojego podwórka! I nie wtrącajcie się więcej w sprawy ciężko schorowanego człowieka! – Cała czerwona na twarzy odwróciła się i weszła do domu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi, zanim ktoś zdążył coś jeszcze powiedzieć.
    Harry, Ron i Hermiona z niezbyt zadowolonymi minami i mieszanymi uczuciami, odwrócili się i ruszyli w drogę powrotną, zostawiając polanę domu Parkinsonów zdaną na działanie ciepłych promieni słonecznych. Gdy znaleźli się poza ochronną anty-mugolską barierą, a polanka zniknęła całkowicie za drzewami, rozpoczęli próbę konwersacji.
- Czyli ta jego wielka miłość do Laury, to jakiś uraz psychiczny? Choroba przysadki mózgowej czy innego narządu? – Wyrzucił z siebie Ron. - Nic nam to nie dało! – Wrzasnął tak głośno, że kilka ptaków, wystraszonych tak nagłym hałasem, odfrunęło z pobliskiego krzaczka.
- Nie wierzę w to! – Krzyknęła Hermiona – Widać było, że jest w pełni świadomy tego co robi i z kim się zadaje!
- Hermiono, to była totalna strata czasu! Widać było, że ona nic nie wie o Larrie…
- Laurze. – Poprawił go Harry.
- Nieważne. – Ron prychnął ze złości, a jego twarz przyjęła kolor purpury. – Nie uwierzę w te gadki o chorobie! – Harry walnął go z łokcia, aby się uspokoił. Rudzielec zamknął się na chwilę, ale nadal dyszał z wściekłości.
- Masz rację. – Powiedziała szatynka przytłumionym głosem. – Przepraszam, że was w to wciągnęłam, ale tak bardzo chciałam się dowiedzieć, o co mu chodzi. – Jej oczy zaszkliły się i jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Wytarła ją szybko rękawem. - Przecież go znacie, jest zdolny do wszystkiego! A Laura jest taka bezbronna, nie poradzi sobie, gdy ten ją zrani.
    Stanęła przy pierwszej lepszej sośnie i oparła się o nią. W tej chwili poczuła się taka bezradna i mała.
    Kto wie, jaki podły plan narodził się w głowie Malfoya. A bez podstawowych informacji nie może zacząć działać. A jeżeli on chce jej zrobić krzywdę lub zranić ją, tak dla zabawy? W końcu to były śmierciożerca. A takich typów należy się wystrzegać! Tyle, że Laura nic o tym nie wie i to ją spycha na przegraną pozycję. Będzie ślepo wierzyć w to, że Malfoy, to chłopak idealny.
    Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Nie wytarła ich.
    Harry i Ron podeszli bliżej Hermiony. W tej chwili, gdy patrzyli jak walczy ze swoimi myślami, poczuli się okropnie, jak egoiści, że nie wspierali jej od samego początku. Zrozumieli, że nie ważne jak ta sprawa będzie im nie na rękę, muszą z nią zostać. Przecież nie mogą pozostawić jej samej sobie, w tak trudnym dla niej momencie.
    Ron stanął z nią twarzą w twarz. Wytarł dłonią łzy z jej policzków, objął ramieniem i pocałował w czoło. Nie chciał, żeby płakała. Nie lubił oglądać jej w takim stanie. Nie lubił jej łez oraz smutku widniejącego na jej twarzy. Chcąc rozładować zaistniałe napięcie zażartował:
- Wybaczymy ci wszystko jak tylko poczęstujesz nas tymi pysznymi ciasteczkami.
    Harry zachichotał.
- Ron, ty wciąż o jednym. – odpowiedziała, już nieco weselszym tonem.
    Nie wspominając już o rozmowie z Pansy, Malfoyu i Laurze, ponownie ruszyli w drogę powrotną. A gdy przeszli cały las, deportowali się prosto do domu Hermiony.



    Nareszcie go przepisałam! Miałam go dodać od razu po moim powrocie, ale wyszło jak wyszło. No trudno. Przepraszam was, że nic się w nim takiego specjalnego nie dzieje, ale obiecuję, następny będzie bardziej energiczny. 
    Osobiście jestem załamana, że już tak mało zostało do powrotu do szkoły.  Słyszałam, że podobno druga klasa liceum jest najgorsza, więc przyznam, że trochę się stresuję. Jeżeli przeszliście już przez ten etap szkolnej edukacji, to napiszcie mi jak to jest w tej drugiej klasie. Nawet nie wiecie jak zazdroszczę studentom, jeszcze cały miesiąc wakacji przed nimi.
    Jak widzicie pojawiła się nowa zakładka "Informuję". bardzo proszę wszystkich, którzy chcą być informowani o zapoznanie się z nią. Ja po prostu się już gubię, gdy każdy wpisuje się pod inną notką i prosi o informowanie.

PS: Kursywą zaznaczyłam WSPOMNIENIA Harry'ego, jakby ktoś się nie zorientował i dziwił, czemu w tym momencie jest inna czcionka.

piątek, 3 sierpnia 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 2

    Hermiona nie należała do osób, które łatwo się denerwowały, wręcz przeciwnie, była prawdziwą oazą spokoju. Wszystkie wybuchy pierwszoroczniaków traktowała jak powietrze, podczas gdy pozostali uczniowie już po pięciu minutach wpadali w szał. Umiała uspokoić nawet panią Weasley, gdy ta denerwowała się na bliźniaków, że znowu pozostawili w kuchni fałszywe różdżki. Potrafiła udawać, że nic się nie dzieje, gdy Ron mylił najprostsze zaklęcia, ale to, okazało się cieniutką granicą, której przekroczenie powodowało nagły i niekontrolowany wybuch dziewczyny.
    Jakim cudem ON, stoi przed nią, na imprezie JEJ przyjaciółki, w świecie MUGOLI! Na kilometr mogła wyczuć w tym intrygę i sztuczność, która aż biła z ciała, byłego już Ślizgona.
    Ubrany był, nie w elegancki garnitur, jak mu było w zwyczaju chodzić, tylko w zwykłą kraciastą koszulę na krótki rękaw i lekko znoszone dżinsy, ale włosy nadal były w idealnym ładzie, jak zawsze. W jego wyrazie twarzy, wyraźnie można było dostrzec, że nie jest specjalnie szczęśliwy z pobytu w tym domu, ale doskonale starał się to zamaskować.
    Stał z drinkiem w dłoni, obserwując przenikliwym wzrokiem sylwetkę Hermiony. Jakby nie dowierzał, że ta dziewczyna może stać przed nim, na takiej imprezie. Przecież ona nigdy nie chodziła na balangi. Ona lubiła ciszę, spokój, naukę i książki, a nie głośną muzykę, alkohol i całujące się na każdym kroku pary. To zupełnie nie w jej stylu.
- Co ty tu do cholery robisz!? – Wrzasnęła szatynka Malfoy’owi prosto w twarz. Blondyn nie wyglądał na wzruszonego tymi słowami. Ze stoickim spokojem odłożył drinka na najbliższy stolik i z równie ze spokojem w głosie odpowiedział na zadane pytanie.
- Wiesz Granger, chciałem zapytać cię o to samo. To zamknięta impreza, szlamom wstęp wzbroniony! – Trzy ostatnie słowa zaakcentował bardzo mocno. Na Hermionie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, bo na jego wypowiedź zareagowała głośnym śmiechem.
- Ty chyba sobie kpisz! – Powiedziała, śmiejąc się co słowo.
    Podeszła do niego bliżej i ściszyła głos, aby nikt z imprezowiczów nie mógł podsłuchać ich rozmowy.
– Jesteśmy tu jedynymi czarodziejami! Dookoła są sami mugole, a ty mi wyskakujesz z tekstem „Szlamom wstęp wzbroniony”. Puknij się w tę swoją pustą tlenioną łepetynę, chyba, że wolisz, abym ja to zrobiła.
    W jej oczach pojawił się prawdziwy gniew. Oddech stał się przyspieszony, a krew zachowywała się tak, jakby miała za chwilę wytrysnąć z jej żył. Może nie byłby to taki zły pomysł. Umarłaby i nie musiała dłużej oglądać tej znienawidzonej twarzy. Po co on tu przyszedł? W jej głowie, mętliło się tylko to jedno pytanie. Przecież on nienawidzi wszystkich tych, którzy nie mają perfekcyjnie czystej krwi, a tu nie ma nawet żadnego innego czarodzieja. Co zyska dzięki tej imprezie, skoro nawet nie bawi się na niej dobrze?
    Draco nie odpowiedział. Stał z głupim uśmieszkiem na twarzy, i bez jakichkolwiek skrupułów czekał, aż to Hermiona zrobi kolejny ruch i podejmie próbę dalszej konwersacji.
    Niezręczna cisza skończyła się wraz z powrotem Laury. Dziewczyna najpierw wręczyła obiecanego drinka Hermionie, a potem dała Draconowi całusa w policzek. Chłopak natychmiast uśmiechnął się, przez co jego twarz wyglądała na milszą niż w rzeczywistości była.
    Szatynce gały wystrzeliły z orbit. O co tutaj chodzi?! Darła się w myślach nie mogąc ich opanować.
- Hermiono, widzę, że poznałaś już Dracona. – Młoda Granger nie wiedziała co zrobić w danej sytuacji. Po prostu stała z drinkiem w dłoni, wpatrując się w największego wroga i najlepszą przyjaciółkę w jego ramionach. – To właśnie o nim ci opowiadałam.
    Hermiona zaczęła po woli składać wszystkie kawałki układanki w jedną całość.
– Czyli, to jest… - Zaczęła nieśmiało, bojąc się usłyszeć dalszą część wypowiedzi.
- Mój chłopak. Cudny, no nie. – Blondynka ponownie pocałowała Ślizgona, następnie szepnęła mu coś do ucha i ponownie zwróciła się do przyjaciółki. – Wybacz Hermiono, ale Stella coś ode mnie chce, zaraz wrócę, wy w tym czasie możecie sobie porozmawiać i poznać się lepiej. Na pewno się zaprzyjaźnicie. – Uśmiechnęła się i zniknęła z poza zasięgu wzroku. Draco od razu powrócił do tradycyjnego wyrazu twarzy. Przestał być tym miłym wrażliwym gościem i sprzed paru sekund i ponownie stał się zimnym i zamkniętym w sobie człowiekiem.
- Chłopakiem!? Coś ty jej zrobił? Dałeś eliksir miłosny, czy to może zwykły Imperius? – Hermioną szastały w tym momencie wszystkie negatywne emocje. Tak bardzo chciała, aby to wszystko, co przed chwilą zobaczyła i usłyszała okazało się zwykłym koszmarem z którego zaraz się obudzi. Uszczypnęła się, aby sprawdzić, że nie śpi. Nie spała. – Nie wierzę, że jesteś z nią tak na serio. To istota nie magiczna, a ty nienawidzisz takich! Ba, masz do nich odrazę i chętnie, powybijałbyś ich z tej planety! Gadaj teraz, coś jej zrobił!
- Po pierwsze wyluzuj Granger, bo ci coś pęknie, a po drugie z Gryfonami nie rozmawiam. Ciao, brudna szlamo. – Na jego ustach pojawił się dobrze znany szatynce sztuczny uśmieszek. Chłopak znikł w tłumie, tak samo jak przedtem Laura.
    Hermiona miała już dość wrażeń jak na jeden dzień. Szybko wypiła drinka i opuściła dom Laury. Chociaż bardzo chciała zostać i naprawić wieloletnią rozłąkę, nie miała wyjścia. Nie zniosłaby towarzystwa Draona pod jednym dachem. Dobra, może by zniosła, ale nie w świecie, który należał do niej. W świecie, gdzie nigdy nie było żadnej magii. Gdzie nie było eliksirów, zaklęć ani innych dupereli, które tak bardzo kochali czarodzieje. To był jej świat, jej całkowicie normalny, nie magiczny świat. I tak jest na nim wystarczająco dużo zła i cierpienia, a pojawienie się w nim nadętego Śllizgona nie czyniło go lepszym.
    Gdy tylko znalazła się na zewnątrz budynku odetchnęła z ulgą. Chłodne powietrze błyskawicznie dało ukojenie jej rozgrzanym policzkom, a ciche ćwierkanie ptaków, uszom. Poczuła się jakby wyszła na Hogwardzkie błonia. Tam zawsze można było odpocząć i ochłonąć po ciężkim dniu. Tam zawsze czas się zatrzymywał.
Chyba to całe zapominanie o Hogwarcie idzie mi strasznie ciężko, uśmiechnęła się do siebie i ruszyła, oświetloną przez latarnie ulicą. Chciała jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżku i móc zapomnieć o wydarzeniach z dzisiejszego wieczoru. 
    Oby nowy dzień był lepszy niż poprzedni.


   Obudziła się z niewielkim bólem głowy. Nie spała dobrze. W nocy, zamiast spać, wciąż analizowała, dlaczego Draco przyczepił się do Laury. Nawet poranne naleśniki, przygotowane przez matkę, nie pomogły jej o tym zapomnieć. Wiedziała, że sama sobie nie z tym nie poradzi. Poczuła, że musi się komuś wygadać. Potrzebowała do pomocy wybitnych specjalistów. Takich, którzy wiedzą o Malfoy'u równie dużo, co ona sama.


- Żartujesz sobie!?
- Z takich rzeczy się nie żartuje, Ronaldzie. I proszę przestań obżerać się tymi ciastkami. Nie po to się spotkaliśmy.
    Ron posłusznie odłożył czekoladowe ciasteczko na mały porcelanowy talerzyk. Jeszcze nigdy nie widział swojej dziewczyny w takim stanie. Owszem bywał świadkiem przeróżnych docinek ze strony Malfoy'a, nie tylko na Hermionę, ale i na innych Gryfonów. Według jego punktu widzenia, to, że Malfoy chciał odbić sobie na szatynce zły humor, nie był dla niego niczym dziwnym.  Było to całkiem normalne zachowanie z jego strony.
    Hermiona chodziła w koło pokoju coraz szybciej. Coraz bardziej emocjonalnie opowiadała całe zajście w domu Laury oraz to, jak opisywała Ślizgona, jako miłego i szarmanckiego mężczyznę. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna jest gotowa rozpętać trzecią wojnę czarodziejów, albo zrobić dziurę w podłodze, tylko po to, aby dowiedzieć się o co chodzi blondynowi.
- Hermiono, nie uważasz, że trochę przesadzasz. Wszyscy wiemy, że Malfoy to świnia, ale co złego może się stać. Może w końcu zmienił mu się światopogląd. Po wojnie wielu czarodziejów, przekonało się trochę do mugoli. – Harry chyba nie do końca uwierzył w sens własnych słów. Jedyne, czego chciał w tym momencie, to aby jego przyjaciółka trochę ochłonęła i zakończyła to dziwne spotkanie. Nie spodziewał się aż tak ta sprawa będzie ją męczyć. Sam miał ważniejsze rzeczy na głowie, którymi wolałby się w tej chwili zająć, ale czego się nie robi dla przyjaciół.
- Prawda, ludzie się zmieniają, ale nie tak bardzo!
- Może to wkrętek żółty. – Luna odezwała się raz pierwszy w tej całej dyskusji. Siedziała w fotelu, naprzeciwko kanapy, która zajęta była przez chłopców. Czytała Żonglera. - Podobno znaleźli dowody, że jeżeli wkręci się w twoją skórę, to zmienia ci się osobowość. – Powiedziała to jak zwykle swoim tajemniczym głosem, nie odrywając wzroku od gazety.
- Dobra, przyznać się, kto ją zaprosił? – Ron wskazał kciukiem na Lovegood, która nawet nie zauważyła jego docinki. 
    Blondynka spokojnie przewróciła stronę.
    Hermiona lekko już zdenerwowana ignorancją jej sprawy, podeszła do Luny i wyrwała jej gazetę z przed oczu. Następnie podeszła do stolika i zabrała wszystkie ciasteczka, które mimo zakazu, Ron nadal podbierał. Harry w ogóle wydawał się jakiś nieobecny i czymś zmartwiony, ale Hermiona nie zauważyła tego. Bardziej była zajęta szukaniem odpowiedniego miejsca na odłożenie skonfiskowanych przedmiotów. Stanęła przed przyjaciółmi z kamienną miną, rękoma złapała się za biodra i czekała, aż ktoś łaskawie coś powie. Pierwszy odezwał się Rudzielec.
- Eee, Hermi, to taka trochę delikatna sprawa, ale, gdzie tu jest toaleta?
- Ron! – Szatynka nie wytrzymała. Podeszła do kanapy i wzięła z niej pierwszą lepszą poduszkę i walnęła młodego Wesleya prosto w głowę. - Skup się!
    Ale Ronowi nie w głowie było skupić się.
    Hermiona poddała się. Odłożyła poduszkę na miejsce i wcisnęła się na kanapę, pomiędzy Rona i Harry’ego. Nikt nie powiedział już nawet najmniejszego słówka. Każdy siedział cicho jak mysz pod miotłą, co chwila zerkając na Hermionę, czy aby na pewno wyluzowała. Cisza zapewne trwałaby jeszcze kilka godzin, gdyby nie Luna, która miała już w głowie pewien plan.
- A może zapytalibyśmy się o to Pansy Parkinson?
- Luno, czy ty masz w mózgu gumochłony? Nikt ze Ślizgonów nie będzie chciał z nami rozmawiać, zwłaszcza Parkinson i zwłaszcza gdy chodzi o Malfoya! – Blondynka nie przejęła się słowami Ronalda. Wiedziała, że przyjaciel zachowuje się tak, bo zabrano mu czekoladowe ciasteczka.
- Może to się wydać dziwne, ale rodzice Pansy zamawiali u nas prenumeratę „Żonglera”.
- Kupowali go chyba tylko po to, aby się ponabijać z tych nędznych artykułów. - Ron z hukiem opadł na oparcie kanapy. Luna nie zamierzała jednak dać za wygraną i kontynuowała:
- W każdym razie, mamy z tatusiem jej adres. Moglibyśmy udać się do niej i wypytać o szczegóły.
    Cisza w pokoju znowu zapadła. Ale nie była to taka zwyczajna cisza. Była to cisza burzy mózgów, a raczej jednego mózgu. Hermiona zacięcie coś analizowała. Pomrukiwała do siebie, a czasami wykonywała dziwne gesty rękami, przez co prawie nie uderzyła Rona wierzchem dłoni w nos.
    Harry z Ronem patrzyli na siebie znacząco. Nie rozumieli, chociaż bardzo chcieli, o co chodzi ich przyjaciółce. Nawet na najtrudniejszych egzaminach, zawsze potrafiła zachować zdrowy rozsądek i ze spokojem dokładnie wszystko przemyśleć. Ale teraz wyglądała jak zagubiona owieczka, której coś świta, ale przed rozwiązaniem zagadki pojawia się wieki mur, przez który nie przejdzie, bo jest tylko małą owieczką.
- Mam! Luno jesteś genialna! – Wykrzyczała po kolejnych minutach dokładnych przemyśleń.
    Luna uśmiechnęła się na wieść o tym, że jest genialna. Słyszała to bardzo rzadko, więc takie wyznanie, i to z ust samej Hermiony Granger, natychmiast poprawiło jej humor.
    Chłopcy nadal nic z tego nie rozumieli.
- To przecież banalnie proste. Pansy była bardzo blisko z Draconem. Jeżeli on ją zostawił dla mugolki natychmiast się tym pochwali. – Przedstawiciele płci męskiej nadal siedzieli z minami jakby musieli przeczytać tekst wiersza, pierwszy raz w życiu widząc litery. – Będzie chciała się zemścić. Zawsze było wiadomo, że dla każdego prawdziwego Ślizgona czystość krwi jest priorytetem. Jeżeli Malfoy’owi zmieniły się poglądy, oznacza to hańbę dla jego rodu. W takim wypadku Pansy będzie chciała go wydać.
- Czyli, jeżeli Parkinson wie o coś Laurze... – Harry chyba powoli zaczął rozumować tok myślowy przyjaciółki.
- Zaprzeczy wszystkiemu co dotyczy jej i Draco. Będzie udawała, że o niczym nie wie. Wtedy będziemy pewni jednego... – Hermiona starała się kontynuować, ale znowu jej przerwano.
- Że Malfoy nie kocha Laury tak, jak jej się wydaje. – Ron dokończył sekwencję, bardzo zadowolony, że udało mu się dojść do tak mądrych i inteligentnych wniosków.








    I mamy dwójeczkę. Powiem, że mimo początkowych trudności, jestem z niego w miarę zadowolona. W początkowej fazie miałam w nim jeszcze dopisaną jedną scenę, ale zrezygnowałam z niej, abyście mogli poczekać trochę w niepewności. 
Pozdrawiam ;*


wtorek, 24 lipca 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 1


    Od pamiętnych wydarzeń w Hogwarcie minął rok. W tym czasie odbudowane zostały wszystkie sale lekcyjne, komnaty, dormitoria, oraz takie zakamarki o których istnieniu wiedzieli tylko nauczyciele oraz nieliczni wybrańcy, których ulubionym zajęciem było wałęsanie się nocą po szkolnych korytarzach. Gdyby ludność nie wiedziała, że został on zniszczony, nikt nie poznałby różnicy. Cały zamek wyglądał jak dawniej. Jedyne, co różniło go od pierwotnej wersji, to mała tabliczka, która zawisła przy wejściu do Wielkiej Sali. Wypisane były tam imiona i nazwiska wszystkich tych, którzy poświęcili swoje życie, aby ratować magiczny świat. Był to hołd, który należał się wszystkim poległym w bitwie. 


    Przez ostatnie kilka dni pogoda w Londynie niczym nie różniła się od tej z dnia poprzedniego. Wielkie, ciężkie i szare chmury za nic nie chciały odpłynąć z nieba. Ciemnoniebieskie krople spadały na ziemię, tworząc na chodnikach ogromne kałuże. Wiatr nie był silny, ale wiał na tyle mocno, aby mógł zmienić kierunek padającego deszczu. Nic więc dziwnego, że londyńskie ulice były prawie puste. Czasami ciszę przełamywał jakiś samochód lub kot chcący się schronić przed deszczem.
    Hermiona Granger szła opustoszałymi ulicami. Ręce trzymała w kieszeniach swojego granatowego płaszcza. Na głowę miała zarzucony kaptur, przez co nie można było dostrzec jej twarzy. Minął już tydzień odkąd wróciła z Hogwartu, a ona nadal żyła ostatnimi latami nie mogąc się od nich uwolnić. W nocy nawiedzały ją koszmary z dnia Bitwy o Hogwart oraz ciała zmarłych, najbardziej Freda, Lupina i Tonks. Właśnie dlatego szatynka postanowiła odpocząć od magicznego świata i wrócić do rodzinnego miasta. Sama McGonagall była bardzo zdziwiona faktem, że dziewczyna nie chce nadrobić ostatniego roku. Zawsze była uczennicą, dla której nauka była najważniejsza. Ale wspomnienia czasem bywają przytłaczające, zwłaszcza gdy są to złe wspomnienia. 
    Ciszę przełamał głośny grzmot. Burza trwała w najlepsze. Ale nie przeszkodziło to Hermionie, aby dotrzeć w wyznaczone miejsce. Przyśpieszyła kroku, bo deszcz zaczynał padać coraz mocniej. Dopiero na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy znalazła się przed biblioteką, którą pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. 

    W bibliotece panowała cisza. W powietrzu unosił się zapach starych i zakurzonych ksiąg. Buszowanie pomiędzy półkami wypełnionymi wszelką literatura dawało jej ukojenie. Nie ważne czy była to biblioteka Hogwaru, czy ta zwykła mugolska. Tyle wiedzy w jednym miejscu, to niesamowite, że tak pospolite miejsce jak biblioteka pozwala zapomnieć o wszystkim. Pierwszy raz poczuła, że wróciła do domu. 
    Powolnym krokiem ruszyła w stronę alejki poświęconej historii Anglii. Tyle lat uczyła się o wojnach z goblinami, że poznanie na nowo historii własnego kraju wydawało się być ciekawą odmianą. Sięgnęła ręką po pierwszą lepsza książkę i wyjęła ją z półki. Nie interesował ją tytuł, ważne, że była to książka nie magiczna. Gdy wychodziła z alejki zderzyła się z kimś, a książka jej, jak i osoby, na którą wpadła, upadły na podłogę.
- Ojej, przepraszam najmocniej. – Powiedziała szatynka schylając się po książki. 
    Dopiero gdy uniosła wzrok i oddając drugą książkę właścicielowi, zobaczyła kim była ta druga osoba. Stała przed nią dziewczyna o mniej więcej tym samym wzroście co ona. Ubrana była w ciemnoróżowy płaszcz, a w jednej ręce trzymała różowy parasol.  Jej długie i lekko falowane blond włosy, opadały delikatnie na ramiona. Skórę miała jasną, ale nie trupiobladą, a oczy, które były w niebieskim kolorze, poznała od razu. 
- Laura? – Zapytała nieśmiało. – Laura Lucy Palmer? 
- Hermiona? Hermiona Granger? – Obie dziewczyny patrzyły na siebie z niedowierzaniem. Czy to możliwe, aby wcześniej się już poznały.
- Tak to ja. – Odpowiedziała Hrmiona. – Nie wierzę, minęło tyle lat.
- Dokładnie. – Na twarzy Laury pojawił się wielki uśmiech. – Co powiesz na małe spotkanie? Za godzinę, w tej kawiarni naprzeciwko kina, musisz mi opowiedzieć dlaczego tak dawno cię tu nie widziałam. 
- Oczywiście. – Dziewczyny pożegnały się ze sobą, a szatynka dalej nie wierzyła z kim właśnie rozmawiała. Jej najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa dalej mieszka w Londynie. I poznała ją, mimo iż ostatnim razem widziały się przed rozpoczęciem jej szóstego roku nauki w Hogwarcie. 
    Za czasów, gdy Hermiona uczyła się w zwykłej mugolskiej szkole, były z Laurą nierozłączne. Najlepsze przyjaciółki na dobre i na złe. Mimo iż miały wtedy tylko dziesięć lat wszystko robiły razem. Były nie tylko najlepszymi uczennicami w klasie, ale także bardzo zamkniętymi w sobie osobami. Rzadko kiedy rozmawiały z innymi osobami w klasie, to właśnie je połączyło, nieśmiałość i skrytość. I kiedy już wszystko pięknie się układało, Hermiona dostała list z Hogwaru. Musiała okłamać swoja najlepszą przyjaciółkę, mówiąc, że wyjeżdża do prywatnej szkoły w Szkocji, ponieważ dyrektorem została jej daleka ciotka i Hermiona może uczyć się w niej za darmo. To było bardzo dziwne kłamstwo, ale czego można oczekiwać od jedenastolatki. 
    Szatynka wyjechała, czasami wracała do domu na wakacje czy święta, ale nie miała zbytnio czasu na widywanie się z Laurą, dostawała podobno mnóstwo prac domowych. Ale w jakiej normalnej szkole zadają prace domowe na wakacje? Później Hermiona w ogóle nie wracała, a ostatnie zdania jakie zamieniły między sobą, padły przed wyjazdem na szósty rok nauki.

    Hermiona szybko wróciła do domu, zostawiając w nim książkę, którą wypożyczyła. Przebrała się z przemoczonych ubrań w nowe, pomimo płaszczyka przeciwdeszczowego nieźle zmokła. 
    Godzina minęła błyskawicznie, nim Hermiona się obejrzała już siedziała w kawiarni naprzeciwko Laury opowiadając jej o swoim nagłym odejściu.
- To niesamowite, że udało mi się na ciebie wpaść! – Powiedziała blondynka z podekscytowaniem. W jej oczach można było dostrzec iskierki niedowierzania. – A jeszcze kilka dni temu zastanawiałam się, czy wrócisz do Londynu. 
    Hermiona podniosła filiżankę do ust i upiła z niej trochę gorącej czekolady. Chciała w ten sposób opóźnić torchę swoją odpowiedź. Mimo swojej wrodzonej inteligencji, niespecjalnie wiedziała co powiedzieć. Laura nigdy nie dowiedziała się, że jest czarownicą, a wyznanie, że pomagała w odbudowie szkoły dla czarodziejów, mogłoby nieźle namieszać, a także ujawnić świat magiczny na ujawnienie.
- Jak widzisz jestem. Muszę przyznać, że też się za tobą stęskniłam. I przepraszam, że nie odzywałam się przez tak długi czas, ale wystąpiły małe komplikacje. 
- Mi możesz powiedzieć śmiało. – Laura podniosła się odrobinę z krzesła, by być bliżej przyjaciółki i położyła jej dłoń na ramieniu. – No, postaram się jakoś ci pomóc.
- No wiesz, szło świetnie, ale rok temu wybuchł ogromny pożar i ciocia straciła wszystko. – Genialne kłamstwo, wreszcie mogła odetchnąć z ulgą.
- A matura? Jak ci poszła?
- Nie zdałam, ponieważ, - zawahała się. Ale następne słowa wcale nie były kłamstwem, no może troszeczkę. – Uczniowie byli tak przywiązani do szkoły, że postanowiliśmy pomóc w jej odbudowie. 
- Wiesz to bardzo ciekawe. – zaczęła Laura, w ogóle nie przejmując się tym, że ktoś mógł zginąć w owym pożarze. – Mój chłopak powiedział mi, że w jego szkole też był pożar, dlatego przeniósł się do nas. Tak go poznałam, ty też musisz! Jest niesamowity, przystojny, inteligenty i jaki z niego dżentelmen. Może chodziliście razem do szkoły, tylko o tym nie wiecie. – Każde słowo mówiła coraz szybciej, ledwo łapiąc oddech. Na twarzy blondynki pojawiła się jeszcze większa niż przedtem ekscytacja. - Mam świetny pomysł! Rodzice pozwolili mi urządzić imprezę z okazji świetnie zdanej matury, może wpadniesz? Poznasz parę osób. Może ciężko w to uwierzyć, ale coraz łatwiej idzie mi nawiązywanie kontaktów. Wiesz to chyba zostało spowodowane twoim nagłym wyjazdem w czwartej klasie. Gdybyś została nigdy nie zaczęłabym rozmawiać z niektórymi osobami.
    Hermiona patrzyła się na nią z niedowierzaniem. Czy to aby na pewno ta sama dziewczyna z którą się kiedyś przyjaźniła? W chwili obecnej w ogóle jej nie przypominała. Gdy mówiła tak szybko ledwo nadążała za jej słowami. 
    Po chwili zastanowienia nad znaczeniem słów dziewczyny, oferta imprezy okazała się dla szatynki bardzo kusząca. W końcu będzie mogła na dobre odizolować się od magii. Imprezy w Hogwarcie niczym nie przypominały angielskich domówek ze spokojną muzyką w tle i herbatnikami na porcelanowym talerzu. Te były znacznie bardziej wybuchowe i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, podczas jednej urodzinowej imprezy dla Lee Jordana, Fred i George wysadzili w powietrze kominek. Biedacy dostali szlaban na trzy tygodnie. Aż drobna łezka zakręciła jej się w oku na te wspomnienia i świadomość, że to już nigdy się nie powtórzy. Ale czy nie po to, tu przyjechała, żeby zapomnieć i żyć jak normalny człowiek? 
- To jak, przyjdziesz? – Niebieskooka wyrwała ją z przemyśleń. Blondynka uśmiechała się od ucha do ucha, wyglądała na bardzo szczęśliwą, aż Hermionie żal było odmówić.
- Dobrze, będę. – Odpowiedziała i zabrała się do jedzenia owocowej tarty, którą własnie przyniosła kelnerka.


    „I w co niby ja mam się ubrać?” Wraz z powrotem do normalności, powróciły typowe problemy charakterystyczne dla nastolatek. Hermiona stała przed swoją szafą z ogromnym bólem głowy. Od godziny nie robiła nic innego, tylko stała i patrzyła się w jej wnętrze, jakby odpowiedni strój miał sam z niej wystrzelić. Przecież nigdy nie przejmowała się wyglądem, dlaczego teraz tak bardzo jej na tym zależało? Przecież wygląd się nie liczy! Liczy się wnętrze i charakter! Może to zwyczajny stres przed poznaniem nowych znajomych, tak bardzo ją dręczył, albo po prostu przez tyle lat chodziła w czarnych szatach, że zapomniała jak interesująca może być zabawa modą?
    Dziewczyna wzięła głęboki oddech, postanowiła zaryzykować i zaufać przypadkowi. Zamknęła oczy i wyciągnęła pierwsze trzy rzeczy, które nasunęły się jej pod rękę.  

    Ubrana, w białą sukienkę z lekko falującymi, krótkimi rękawkami, sięgającą do kolan, spiętą w pasie skórzanym cienkim paskiem, stanęła przed drzwiami domu Laury i nacisnęła dzwonek, czekając aż drzwi się otworzą. Gdy była tu ostatnim razem miała zaledwie dwanaście lat, były to pierwsze wakacje po Hogwarcie. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Dom nie był już tylko samotnym prostokątem, stojącym na pustej posesji. Teraz otaczał go wspaniały ogród, w którym znajdowały się miliony kolorowych kwitaów. Sam budynek też trochę się powiększył. Miał delikatny brzoskwiniowy kolor i wznosił się na trzy piętra.
    W środku impreza musiała już trwać w najlepsze, bo muzykę można było usłyszeć z oddali. Okna mieszkania były zasłonięte, ale światła w nich były na tyle mocne, że doskonale oświetlały ulice. 
- Hermiona! – Drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Laura. Na jej twarzy malował się wielki uśmiech, a oczy tryskały szczęściem. – Jak dobrze, że już jesteś. Zaczynałam się martwić, że nie przyjdziesz. 
    Już przy wejściu Hermionę powitał głośny huk, muzyka była nastawiona na maksymalną głośność. Ludzie ganiali to w prawo, to w lewo, z kieliszkami w rękach. Nie trudno było się domyślić, co w nich było. Szatynka weszła głębiej w posiadłość. W salonie rozłożony był specjalny parkiet na którym tańczyło z pięćdziesiąt osób. To nie przypominało mieszania czy domu, tylko najprawdziwszy nocny klub. Na suficie zawisła dyskotekowa kula, a pod ścianą stał długi stół zastawiony najróżniejszymi drinkami. 
    „Myliłam się, wolę imprezy z wybuchającym kominkiem”. W głębi duszy lekko się przestraszyła. W Hogwarcie największą karą, za, za głośną imprezę było zostawanie po lekcjach, a tu może się zdarzyć wszystko. 
- Rozgość się. Ja pójdę przyniosę jakieś drinki i zaczniemy zabawę. – Laura szybko pobiegła do kuchni po nowe kieliszki, a następnie zniknęła między gośćmi przesiadującymi w salonie. 
    Muzyka robiła się coraz głośniejsza. W sercu Hermiony zawitał niepokój, do ciszy nocnej pozostały jeszcze dwie godziny, ale przecież zawsze mogą zareagować sąsiedzi. Odruchowo sięgnęła do torebki po różdżkę, aby rzucić zaklęcie wyciszające, ale szybko się powstrzymała. Przecież nie po to wróciła do domu, aby szastać zaklęciami na każdą stronę świata. Przysięgła sobie, że będzie używać magii tylko w skrajnych przypadkach, a skoro policja nie zainteresowała się imprezą, to może wszystko skończy się dobrze. Schowała różdżkę z powrotem do torebki. Odetchnęła głęboko i postanowiła gdzieś usiąść. 
    Ludzi było na tyle dużo, że jakiekolwiek swobodne przejście było niemożliwe. Co chwilę wpadała na pijanych gości, a w kątach stały migdalące się ze sobą pary. To nie było coś czym szczyciła się Laura. Szatynkę mocno zastanawiało, co takiego stało się przez ostanie lata, że zmieniła się tak bardzo. Starając odgonić od siebie myśli i cieszyć się imprezą, nie zauważyła, że na kogoś wpadła. Kolejny raz w dzisiejszym dniu. „To chyba jakiś żart” – pomyślała, ale prawdziwego szoku doznała, gdy zobaczyła z kim właśnie się zderzyła. „TO NA PEWNO JEST JAKIŚ ŻART!"



    I jak wam się podoba? Szczerze mówiąc, nie wyszedł on tak jak chciałam. Strasznie się namęczyłam pisząc te wypociny. Miałam już trzy wersje tego rozdziału, ale zdecydowałam, że ta chyba jest najbardziej logiczna i trzymająca się kupy, chociaż nie powiem, żeby długość mnie zadowalała. Cóż, poczekamy zobaczymy, może następny rozdział wyjdzie trochę lepiej.
    A tak kończąc te moje narzekania, chciałam wam bardzo podziękować, za te komentarze i wejścia na bloga. Nie przypuszczałam, że ktoś będzie tu w ogóle zaglądał z własnej woli.