niedziela, 15 września 2013

Miniaturka #9 - Inny

Fandom: Doctor Who
Czas: Po "Victory Of The Daleks", przed "The Time Of Angels"
Postacie: Amy Pond, Jedenasty (wspomniany)

    Poprosiłam Mikołaja o pomoc. Mikołaj zawsze spełnia marzenia dzieci, więc pomyślałam, że warto spróbować i przedstawić mu moją prośbę. Nie oczekiwałam czegoś wielkiego. Chciałam tylko by ktoś naprawił pęknięcie w mojej ścianie. I wtedy zjawiłeś się ty.
    Nie wyglądałeś inaczej, ale byłeś inny. Spadłeś z nieba w moim ogrodzie niszcząc przy tym szopę! (Szczerze i tak jej nigdy nie lubiłam.) Wydawałeś się być normalnym człowiekiem, ale byłeś inny. Trochę dziwny, ale też zabawny. Zapytałeś się, czy nie przeraża mnie obecność obcego w domu. Byłeś darem od Mikołaja, więc jak mogłabym się ciebie bać?
    Byłeś inny. Wywalałeś się na prostej drodze, nie smakowały ci moje ulubione jogurty. Ja nigdy nie dzielę się moimi jogurtami! Jadłeś paluszki rybne z budyniem. Nie widziałam nigdy wcześniej żeby ktokolwiek je jadł. Spróbowałam ich. Były paskudne! Ale tobie smakowały.
    Byłeś inny. Uwierzyłeś mi, że z moją ścianą jest coś nie tak i obiecałeś, że to naprawisz. Spodobało mi się to, bo nikt inny nawet mnie nie słuchał.  „To zwykłe pęknięcie.” Powiadali. Ty taki nie byłeś.
    Byłeś jak rycerz na białym koniu, który ratuje księżniczkę z opresji. Nigdy nie lubiłam tych bajek. Wydawały się niewiarygodne, ale ty doskonale się w nie wpasowywałeś.
    Byłeś inny. Nie byłeś zwykłym policjantem, nazywałeś siebie Doktorem. Miałeś budkę policyjną, a twierdziłeś, że to maszyna do podróży w czasie. Uwierzyłam. Czemu nie, byłam mała, wierzyłam w różne rzeczy.
    A potem zapytałam czy mogę lecieć z tobą. Zabroniłeś. Powiedziałeś, że to zbyt niebezpieczne. Oburzyłam się. Miałam już siedem lat, doskonale wiedziałam co to znaczy niebezpieczeństwo. Ale obiecałeś, że wrócisz za pięć minut. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wybiegłam do ogrodu by poczekać aż wrócisz. Czekałam pięć minut, dziesięć, piętnaście. Nadal cię nie było. Pomyślałam, że może zrobiłam coś złego, albo zwyczajnie byłeś głodny i zatrzymałeś się w barze na przekąskę. Pobiegłam do kuchni po paluszki i budyń dla ciebie. Nadal nic. Obiecałeś pięć minut, może nie znałeś się na zegarku i dlatego nie przylatywałeś. Może zgubiłeś drogę i nie miałeś przy sobie mapy? Mimo to nadal czekałam, aż obudziłam się we własnym łóżku. Zaspałam? Przegapiłam twój przylot? Jak mogłam?
    Opowiedziałam o tym Rory’emu i Mels – moim przyjaciołom. Mels bardzo się tobą zainteresowała. Potrafiłyśmy rozmawiać o tobie godzinami. Jednak im bardziej wierzyłam, że byłeś czymś więcej niż tylko snem to dorośli twierdzili, ze postradałam zmysły.
    Wysyłali mnie do doktorów. Pomyślałam, że to świetnie. Może gdzieś tam będziesz, przecież mówiłeś, że jesteś doktorem. Ale się zawiodłam. Ci byli źli. Próbowali mi wmówić, że nie istniejesz! Ale ja wiedziałam, że to nieprawda! Jak inaczej wytłumaczyć ten bałagan, który został w kuchni? Gryzłam ich za te słowa, a oni wysyłali mnie do nowych.
    Minął rok, a ja nadal wierzyłam, że powrócisz, że pokarzesz mi to o czym opowiadałeś tamtej nocy. Bo przecież byś nie odszedł tak łatwo. Nie ode mnie.
    I jakoś nie zauważyłam jak wiele się pozmieniało. Jak wiele lat minęło. Zdałam świetnie maturę. Ale w moim życiu nadal czegoś brakowało. Miałam przyjaciół, ale wciąż kogoś brakowało. Czasami wracałam myślami do tamtej nocy i zastanawiałam się czy jeszcze mnie pamiętasz.
    I wtedy, gdy straciłam już nadzieję – przyleciałeś. Poznałam ciebie od razu! Wyglądałeś tak samo jak tamtej nocy. Ciuchy podarte, włosy rozczochrane. Ten sam wystający śmieszny podbródek. Ale ty, mnie nie poznałeś. Interesowała cię tylko liczba pokoi, tajemniczy kosmita i wiek mojej starej szopy, ale nie ja! A stałam tuż przed tobą. A ty nie poznałeś mnie!
    Byłam zła. Bałam się znowu tobie zaufać. Nie byłam już dzieckiem, przestałam żyć w świecie marzeń. Przecież nie ma czegoś takiego jak podróże w czasie. Ale miałeś coś ze sobą. To malutkie jabłuszko, które dałam ci tamtej nocy. Zatrzymałeś je. Jak to możliwe, że było dokładnie tym samym jabłkiem? Wtedy zrozumiałam, że dla ciebie naprawdę minęło tylko pięć minut. (Przepraszam za ten kij do krykieta.)
    Jak to się dzieje, że zawsze musisz znikać? Gdy myślałam, że powróciłeś już na zawsze, ty znowu uciekłeś. Wsiadłeś do tej niebieskiej budki i już cię nie było. Poza Rorym nikt mi nie uwierzył. Ale on nie mówił o tobie miłych słów. Twierdził, ze jesteś niebezpieczny i lepiej bym o tobie zapomniała. Ale ja nie potrafiłam!
    Pewnej nocy miałam sen. O niebieskiej budce, która ląduje na moim podwórku. Obudziłam się, a ona faktycznie tam stała. Czym prędzej wybiegłam z domu i ujrzałam ciebie. Znowu nic się nie zmieniłeś. Jak to robisz? Niestety ja dorosłam. Rano miałam wziąć ślub i wiesz co zrobiłam… uciekłam z tobą. Czekałam na tę chwilę czternaście lat. Odwiedziłam tylu psychiatrów, każdy robił sobie ze mnie żarty w dzieciństwie. Musiałam im udowodnić, że się mylili, a ty jesteś prawdziwy!
    I oto jestem. Siedzę w TARDIS i nadal nie mogę uwierzyć, że moje dziecięce marzenie się spełniło. A ty? Jesteś inny. Jest już trzecia w nocy, a ty nadal nie śpisz. Każdy normalny człowiek śni już o wacie cukrowej, ale nie ty. Ty jesteś inny – wciąż pracujesz. Nigdy nie jesz. Stoisz pochylony nad konsolą, nawet nie mrugasz. No tak. Jesteś inny, jesteś Władcą Czasu. Ratujesz światy, pomagasz ludziom, ale też szukasz kłopotów. Dlaczego taki jesteś? Nad czym tak pracujesz? Czasem podkradam się by popatrzeć i dowiedzieć się czegoś, ale to zawsze kończy się tak samo – budzę się w swoim łóżku. Zanosisz mnie tam, wiem, że to ty, bo kto inny? Mimo iż śpię czuję się bezpiecznie w twoich ramionach. Jesteś inny, bo przy tobie nawet w najniebezpieczniejszej sytuacji nie boję się. Ufam ci i wiem, że czuwasz nade mną.
    Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć, poprosić o radę. Wiem, że na pewno zdecydowałbyś dobrze. Sama już nie wiem co robić. Myślałam, że wszystko to co czeka mnie na ziemi jest tym czego chcę, ale potem uciekłam z tobą. Boję się wracać i mam wątpliwości, czy codzienna rutyna, po tych wszystkich przygodach, będzie dla mnie do zniesienia. Czuję się rozdarta pomiędzy dwoma światami, tym w TARDIS i tym na Ziemi.
    W takich chwilach przychodzisz do mnie. Nie wiem jak to robisz, ale zawsze wiesz kiedy potrzebuję pomocy. (Telepatia?) Nic nie mówisz, ale jesteś obok, tylko mnie przytulasz i wiesz co? To działa. Nie rozumiem jak, ale czuję się wtedy lepiej i wiem, że dam radę pokonać każdy problem.
    Jesteś inny. Nie jesteś tylko moim najlepszym przyjacielem. Jesteś moim obdartym Doktorem.



Witajcie, oto kolejna porcja doktorowych historii. Ta została napisana całkiem spontanicznie, ale jestem z niej bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że wam także się podoba.
Jeżeli chodzi o notki, to będą pojawiać się jeszcze rzadziej. Przykro mi, ale zaczęła się klasa maturalna i muszę skupić się na nauce. Obijałam się całe lata, więc chociaż ten jeden raz muszę się wziąć w garść. 
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie opuszczę tego bloga i historie raz na jakiś czas będą się pojawiać :)

PS: Za wszystkie błędy bardzo przepraszam.

piątek, 9 sierpnia 2013

Miniaturka #8 - Sekret [1/2]

Od autorki: Miniaturka jest oznaczona etykietą "Miniaturki DW" ale jeżeli nie oglądacie Doctora nie macie się czym martwić. Zrobiłam tak tylko dlatego, że bohaterami są aktorzy występujący w serialu. Równie dobrze mogłabym ich nazwać Kasia i Basia, a historia niczym by się nie różniła od tej ;) Podzieliłam tą opowieść na dwie części, ponieważ uznałam, że należy was trochę wytrollować.
Opis: Karen ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje. Stała się smutna i osowiała, uśmiecha się coraz rzadziej, izoluje się od innych. Jej najlepszy przyjaciel Matt, razem z pomocą swojej byłej dziewczyny Lisy, chce się dowiedzieć dlaczego tak się dzieje.



    Matt czekał na Karen w jej ulubionej lodziarni już 20 minut. Ona nigdy się nie spóźniała, wręcz przeciwnie, zawsze była pierwsza. Nic więc dziwnego, że się niecierpliwił. Ale ostatnio coraz ciężej było ją złapać. Rozmowy telefoniczne przerywała nagle i bez uprzedzenia, a potem przez kilka dni się nie odzywała. Nie miała czasu na spotkania, a gdy jakimś cudem udawało się z nią gdzieś wyjść, to była smutna i nie przypominała dawnej siebie. Gdy tylko ktoś próbował się dopytać, dlaczego taka jest, ona natychmiast zmieniała temat lub zwyczajnie opuszczała pole rozmowy tłumacząc, że zapomniała czegoś zrobić w domu.
    W oddali zauważył, że znajoma postać jest już coraz bliżej. Nareszcie się zjawiła. Trzydzieści minut czekania, jeszcze pięć i chyba by nie wytrzymał. Dla Karen był wstanie znieść wszystko, ale nawet czekanie na najlepszą przyjaciółkę ma swoje granice.
- Hej Mattie. – Karen przywitała się z przyjacielem, a potem zajęła miejsce naprzeciw niego.
- Zamówiłem koktajle. Proszę, malinowy dla ciebie. – Matt postawił przed nią kubek zimnego napoju. Karen natychmiast obięła go dłońmi.
- Dzięki kochany. - Uśmiechnęła się lekko, słomkę wsadziła do ust i wolno zaczęła sączyć płyn. 
    Matt także wziął w dłonie swój kubek, ale po to by ukryć, że uważnie przygląda się uważnie dziewczynie. Coś było z nią nie tak. Oczy miała całe czerwone, policzki napuchnięte, a włosy rozczochrane. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Oczy niegdyś pełne blasku, teraz były przygaszone. Cera nie przypominała tej opalonej i dobrze nawilżonej różnymi dziwnymi balsamami, była raczej ziemista i sucha.
Nie spuszczając z niej wzroku, Matt zauważył, że Karen ma na sobie ciepły golf z długim rękawem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie środek wyjątkowo upalnego lata.
- Nie jest ci może gorąco? – Zapytał jak najostrożniej umiał. Nie chciał by uciekła z powodu zbyt osobistego pytania.
- Czemu pytasz? – Jej głos zabrzmiał normalnie. A więc to pytanie nie było zbyt osobiste.
- Bo jesteś w ciepłym swetrze. A jest co najmniej 30 stopni.
- Nie miałam co na siebie włożyć. Wszystkie letnie ubrania mam w praniu. – Machnęła ręką i wróciła do swojego koktajlu.
    Matt nie mógł jakoś uwierzyć w te słowa. To takie nieprawdopodobne. Doskonale wiedział, że jego przyjaciółka kłamie. Jej twarz nie potrafiła aż tak dobrze ukrywać emocji. Czoło świeciło się jej od potu. Widać było, że rozpływała się w tym swetrze, a mimo wszystko go nie zdjęła. A ta gadka, że nie ma co na siebie włożyć, w nią też nie uwierzył. Akurat szafa Gillan mogła pomieścić tyle ubrań, że mogłaby nie prać ich przez cały rok, a i tak miałaby w czym chodzić.
Oparł łokcie o stolik, spojrzał Karen w oczy zapytał jeszcze raz. - Co się dzieje? – Zauważył, że jej oczy były nie tylko czerwone, ale i przeszklone.
- Nic się nie dzieje. – Odpowiedziała krótko odrywając się od koktajlu. Spuściła przy tym wzrok.
    Parę minut siedzieli w kompletnej ciszy. Karen nie podnosiła wzroku, by Matt nie mógł zajrzeć jej w oczy. Starał się wyczytać coś jeszcze z jej zachowania, ale nie mógł. Zamknęła się na dobre.
    Ciszę przerwał dźwięk telefonu dziewczyny. Karen sięgnęła po torebkę by wyjąć urządzenie. Przeczytała szybko wiadomość. Uśmiech, jeżeli jakikolwiek wcześniej miała, zszedł z jej twarzy.
- Przykro mi muszę już iść. – Oświadczyła krótko i wstała od stolika.
- Coś się dzieje? – Zapytał po raz kolejny Matt. Chciał ją zatrzymać, nie mógł przecież jej puścić w takim stanie.
- Do zobaczenia. – rzuciła krótko i odbiegła stronę pobliskiego parku.
    Chłopak siedział dalej przy stoliku totalnie skołowany. Wziął w ręce niedopity koktajl przyjaciółki i sam zaczął się nim delektować, gdyż swój już dawno wypił. Zaczęło go zastanawiać co takiego było w tej wiadomości, że Karen tak nagle zmieniła zdanie co do dzisiejszego dnia. 
    Tęsknił za nią. Przyjaźnili się już tyle lat. Nie mieli przed sobą żadnych sekretów. W każdej chwili pomagali sobie. To normalne, że czuł, że popełnił błąd pozwalając jej odejść. Ale co miał zrobić? Rzucić się za nią w dziką pogoń i jeszcze bardziej ją wystraszyć. Nie miał wyjścia musiał czekać. A czekania nienawidził!
    Z braku jakichkolwiek pomysłów na spędzenie reszty dnia postanowił, że uda się do domu swojej byłej dziewczyny i jednocześnie najlepszej przyjaciółki Karen. Może we dwójkę wpadną na pomysł jak wyciągnąć od dziewczyny co się takiego dzieje. Zapłacił za koktajle i  wybiegł z lodziarni. Im szybciej się dostanie do domu Lisy, tym lepiej!
    Mieszkanie Lisy znajdowało się niedaleko, bo tylko kilka przecznic od lodziarni, tuż za pobliskim domem towarowym. Szybko minął portiernię i zaczął wchodzić na trzecie piętro przeskakując kilka stopni naraz. Nigdy nie korzystał z windy. Twierdził, że to strata czasu i zwykłe lenistwo. Gdy znalazł się już na odpowiednim piętrze, zapukał do drzwi z numerkiem 37.
    Po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich Lisa we własnej osobie. Wysoka, brązowooka dziewczyna o długich kasztanowych włosach.
- Matt! – Krzyknęła radośnie, a następnie mocno go uściskała. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
- Wybacz, ale to pilna sprawa. Mogę wejść? – Wetknął głowę pomiędzy futrynę, a ramię Lisy, a następnie bez słowa przecisnął się i wszedł do mieszkania.
    Lisa pokręciła głową uśmiechając się przy tym lekko. Następnie zamknęła drzwi i usiadła na fotelu naprzeciwko Matta.
- Rozmawiałaś może ostatnio z Karen? – Zapytał otwarcie.
    Dziewczyna na pewno nie spodziewała się takiego pytania. Splotła ze sobą palce i głęboko westchnęła.
- Ani się z nią nie widziałam, ani nie rozmawiałam. W ogóle nie odbiera ode mnie telefonów. Szczerze myślałam o tym aby się z tobą spotkać i porozmawiać. – Głos jej się załamał. Wstała z fotela i oparła się o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – A ty?
- Dziś – spojrzał na zegarek, który miał na ręce – Z godzinę temu. Dlatego przyszedłem. Nie przypominała dawnej siebie, a ty jesteś jej najlepszą przyjaciółką.
    Lisa zaśmiała się.
- Nie, to ty jesteś jej najlepszym przyjacielem. Dlatego to takie dziwne, że nawet tobie nic nie powiedziała. Naprawdę się o nią martwię.
    Matt zmarszczył czoło. Zaczął gorączkowo myśleć i przypominać sobie kiedy dokładnie Karen przestała być sobą. Co mogło spowodować tak nagłą zmianę w jej dotychczasowym zachowaniu.
- Ej, a nie pomyślałaś może, że… - Nie dokończył jednak myśli, bo Lisa mu przerwała.
- Znam tę minę. Doskonale wiem co ci chodzi po głowie. To nie on.
- Niby skąd to wiesz? – Zapytał oburzony.
- Jesteś do niego uprzedzony, od samego początku. Tyle razy prosiłam cię abyś go zwyczajnie ignorował, ale ty wymyśliłeś jakąś historię, której trzymasz się do teraz. A Karen, jeżeli o to pytasz, nigdy nie dałaby sobą pomiatać. To musi być coś innego.
    Jej twarz zrobiła się poważna. Nie lubiła gdy Matt miewał teorie spiskowe. Nie myślał wtedy racjonalnie i nie przyjmował do siebie żadnych innych wyjaśnień. Czuła się wtedy jakby spędzała dzień z szalonym detektywem, któremu zależy tylko na tym by potwierdzić swoją wcześniej postawioną tezę.
- Skąd ta pewność? Gdyby była silna, nie siedziałbym teraz tutaj.
    Lisa nie odpowiedziała. Patrzyła się na niego z niedowierzaniem. Matt podniósł się z fotela i stanął z dziewczyną twarzą w twarz.
- Kiedy zerwaliśmy. – Zapytał dość chłodnym tonem.
- Co? – Lisa wydawała się totalnie zbita z tropu. – Od kiedy rozmowy o czyimś zerwaniu mogą pomóc przyjaciółce? Myślałam, że ten temat mamy już dawno zakończony? – Tupnęła nogą. Zawsze to robiła by dać Mattowi do zrozumienia, że nie podoba jej się sposób w jaki do niej mówi.
    Na twarzy dziewczyny zaczęły się pojawiać czerwone plamy. Nienawidziła wytykania błędów, a ta rozmowa ewidentnie zmierzała w tym kierunku.
- Proszę, odpowiedz.
- Jakieś, dwa miesiące temu. – Odpowiedziała po kilku minutach, spuszczając przy tym wzrok.
- A kiedy Karen zaczęła się spotykać z Patrickiem?
- Trzy miesiące temu.
    Matt klasnął w dłonie i obrócił się na pięcie w kółko jak to miał w zwyczaju, gdy do głowy wpadł mu genialny pomysł.
- Nie sadzisz, że to się łączy? Gdy chodziliśmy na podwójne randki to udawał miłego, a gdy tylko został sam ujawnił swoją prawdziwą twarz?
    Oczy Lisy zrobiły się wielkie jak arbuzy. Nie wierzyła w to co słyszy. Musiała się ostro pilnować by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Wiedziała, że Matt nie lubi chłopaka Karen, ale nie sadziła, że będzie go podejrzewał o zrobienie komukolwiek krzywdy.
- Zgłupiałeś już do reszty. – Poklepała go pieszczotliwie po ramieniu.
    Dziewczyna podeszła do wieszaka przy drzwiach, po czym zdjęła z niego torebkę i zawiesiła sobie na ramieniu. Jedną dłoń położyła na klamce, a drugą sięgnęła do kieszeni spodni. Wyjęła z niej pęk kluczy, które rzuciła w stronę przyjaciela.
- Łap! Odpocznij sobie, bo jeszcze poczciwy pan dozorca zostanie podejrzanym w tej twojej opowieści. W lodówce masz sałatkę jakbyś zgłodniał. - Wskazała palcem w stronę kuchni. - Mam dziś na nocną zmianę, więc wrócę w okolicach piątej. Klucze zostaw na portierni…. A i jeszcze jedno. Znajdź sobie kogoś, bo w samotności zaczynasz wariować. – Szatynka puściła do niego oczko, a następnie wyszła z mieszkania, zamykając drzwi z drugiej strony.
    Za to właśnie ją lubił. Mimo iż nie byli już parą to nadal potrafili się świetnie dogadać i byle żartem rozgonić każdą kłótnię.
    Rozejrzał się po mieszkaniu. Nic się w nim nie zmieniło. Już od dawna nie był w nim tak długo, od zerwania siedział tu może w sumie dziesięć minut. Ale mimo wszystko dokładnie pamiętał co gdzie leży.
    Nalał sobie wody do szklanki i ponownie zajął miejsce na miękkim fotelu. Może Lisa ma rację, może faktycznie przesadza. Ale Karen to jego przyjaciółka, najlepsza, więc nie może siedzieć z założonymi rękami gdy dzieje jej się krzywda.
    Przez głowę przewijały mu się najgorsze obrazy. Problemy w domu, nadgorliwi antyfani, groźby karalne, zakładnicy, morderstwa, tajemnice, narkotyki, uliczne gangi… przez to nawet nie zauważył, że woda, którą miał wypić rozlała się po podłodze. Wziął szmatkę z kuchni i zniżył się do poziomu podłogi by wytrzeć płyn.
    Nagle usłyszał, że drzwi wejściowe się otwierają. „Pewnie Lisa czegoś zapomniała” pomyślał, więc nie odrywał się od roboty. Jego obawę wzbudził dopiero trzask, który oznaczał zamknięcie się drzwi, oraz cichy szloch, który rozległ się chwilę później. Ostrożnie podniósł głowę, cały czas ukrywając się za stolikiem do kawy. Ujrzał znajome rude włosy i żółty golf, ten sam, który Karen miała na sobie dziś rano. Stała oparta o ścianę, twarz miała ukrytą w dłoniach. Sam powoli zaczął się podnosić do pionu. Jak najciszej się dało, by nie wystraszyć dziewczyny.
- Karen - Odezwał się przyciszonym głosem.
    Ona nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Osunęła się na podłogę. Kolana podciągnęła pod brodę i ukryła w nich twarz.
    Matt natychmiast do niej doskoczył, całkowicie zapominając o rozlanej wodzie. Kucnął przy niej i mocno otulił ramieniem, tak by czuła się bezpiecznie. Nie pytał o nic i tak nie wydusiłaby z siebie najmniejszego słowa przez ten płacz. Co jakiś czas tylko szeptał pojedyncze słowa by przypomnieć jej, że nadal tam jest i może na niego liczyć.
    Siedzieli na tej podłodze z dobre czterdzieści minut. Karen zmęczona łkaniem w końcu usnęła w ramionach przyjaciela. Matt przeniósł ją do łóżka Lisy. Zauważył, że dziewczyna jest  strasznie wychudzona, prawdopodobnie przez długotrwały stres.
    Gdy zostawił Karen w sypialni, sięgnął po telefon i wykręcił dobrze mu znany numer.
- Musisz mieć naprawdę dobry powód, że dzwonisz akurat teraz. – odezwał się kobiecy głos. – Na oddziale panuje dziś jakiś bunt. Pacjenci zaczęli masowo wyrywać sobie wenflony i odmówili przyjmowania kroplówek, więc streszczaj się.
    Matt opowiedział Lisie dokładnie wszystko co się wydarzyło po jej wyjściu do pracy.
- Już zapomniałam, że dałam jej zapasowe klucze. Chociaż sądząc po wyglądzie moich peonii to chyba często w nim nie bywała.
- Co? – Zapytał zdziwiony.
- Karen ma świetną rękę do kwiatów. Podczas naszych ostatnich wspólnych wakacji Mattie, poprosiłam ją by podlała mi chociaż kwiaty, a gdy wróciliśmy okazało się, że wszystko uschło. – Odkaszlnęła. – Przepraszam, odbiegłam od tematu. Jak tylko się obudzi i doprowadzi do stanu jakiejkolwiek używalności, wyciągnij od niej tyle ile się da, a potem zadzwoń do mnie.
- Jasne pani doktor – Zażartował, ale jednocześnie dał jej znak, żeby się niczym nie martwiła.
- Tylko Mattie. Nie dzwoń w okolicach dziewiątej. O tej godzinie mamy czyszczenie basenów. A wolę nie ryzykować by telefon wpadł mi… no wiesz gdzie.
- Jak sobie życzysz. – Ponownie zaśmiał się delikatnie, a następnie nacisnął czerwoną słuchawkę w swojej komórce.  



Szczerze samej nie wiem co o tym myśleć. Z jednej strony mi się podoba, ale z drugiej mam wrażenie, że Wy, czytelnicy, wolicie czytać o czymś innym niż o rozterkach jakiejś niszowej gwiazdy. Ale nie poradzę nic na to, że gdy jakiś pomysł mocno się mnie trzyma to zwyczajnie muszę się nim podzielić.
No trudno, co będzie, to będzie. mam nadzieję, że mimo wszystko nie porzucicie tego bloga. Każdy przecież czasem miewa gorsze dni ;)

niedziela, 23 czerwca 2013

Miniaturka #7 - Która jest godzina?

Fandom: Doctor Who
Czas: Nieokreślony, ale przed "The Name Of The Doctor"
Opis: Jedenasty przez przypadek ląduje w 2003 roku. Podczas krótkiej przechadzki spotyka starą znajomą.

    Po okolicy rozległ się charakterystyczny dźwięk, jaki niebieska budka zawsze wydawała przy lądowaniu. Drzwiczki otworzyły się, ale jedyne co dało się zauważyć to rozmazaną smugę dwóch postaci wybiegających z niej. Ze środka wydobywał się czarny dym.
- Coś Ty najlepszego zrobiła? – Doctor wrzasnął na swoją towarzyszkę cały czas kaszląc i dusząc się dymem.
- No nic! Może przez przypadek dotknęłam czegoś. – Na policzkach Clary zaczęły się pojawiać czerwone plamy. Jej także zaczęło brakować czystego powietrza.
- Wiesz, że ona cię nie lubi. Musisz być ostrożniejsza, gdy stoisz przy konsoli! – Doctor starał się ukryć twarz w rękawie swojego płaszcza, ale nie dało to oczekiwanych rezultatów. Dymu było za dużo. – Chodź, musimy zwyczajnie poczekać aż to minie. – Drugą ręką dał sygnał, że to dobry moment by zwiewać. 
    Szybkim krokiem udali się w stronę najbliższych zabudowań. Trzysta metrów od dymiącej maszyny powietrze było na tyle czyste, że mogli już spokojnie oddychać i oczyścić płuca.
- Jak dalej będziesz powodować przegrzanie systemu, to TARDIS sama cię wyrzuci gdzieś na drugim końcu galaktyki. – Doctor pogroził dziewczynie palcem, centralnie przed jej nosem.
- Taaak, uważaj bo się jej boję. – Clara nie wzięła słów Doctora na poważnie. Nigdy nie brała. A przynajmniej tych, które odnosiły się do niebieskiej krowy, znaczy budki. – I zabieraj ten palec. – Walnęła jego dłoń tak mocno, że Doctor zaklną pod nosem.
- Jesteś niemiła! – Burknął rozmasowując sobie dłoń.
    Clara nie odpowiedziała. Zaczęła się rozglądać po okolicy. Nie było tu niczego nadzwyczajnego. Mnóstwo drzew, stary automat telefoniczny, pusty postój taksówek, stacja benzynowa i sklep.
- Zakładam, że nie masz pieniędzy. – Zakpiła sobie, a Dotor popatrzył na nią spode łba. – Jak zawsze, gdy lądujemy na Ziemi. - Przeszukała dokładnie wszystkie kieszenie i wyciągnęła z nich garść monet. – Pójdę po coś do picia. Te twoje herbatki są wręcz obrzydliwe. – Potrząsnęła głową i udała odruch wymiotny.
- Nikt nigdy się na nie, nie skarżył! – Doctor, urażony tym stwierdzeniem założył ręce na piersi. Wszystkim poprzednim towarzyszkom napar z liści sandałowca smakował. Tylko nie jej.
    „Niemożliwa dziewczyna” – pomyślał.
   Clara weszła do sklepu odwrócona tylko w połowie. Palcem wskazywała na Doctora - Nie ruszaj się stąd. Nie będę cię szukała po całym mieście.
- Nie mam takiego zamiaru! – Krzyknął. – I tak nic ciekawego się tu nie dzieje. – Szepnął, bardziej do siebie, gdy dziewczyna zniknęła wreszcie w budynku. – To zwykłe nudne miasto. Nawet nie sprawdziłem odczytów. Gdzie my jesteśmy? – Zaczął się rozglądać za jakimś znakiem, planem miasta czy chociażby przystankiem autobusowym. Takowy na szczęście  nie stał daleko. 
    Szybkim krokiem podszedł do rozkładu by sprawdzić co to za miejsce. Palcem przejechał po liście przystanków. 
    “Womanby Street. To w Cardiff”. Zaczął nad czymś gorączkowo myśleć. Jakim cudem wylądowali właśnie tu. Nie ma tu przecież żadnych statków kosmicznych, pożarów ani rabunków, dokonanych przez krwiożerczych kosmitów, więc dlaczego właśnie tu? Równie dobrze mogli robić się w pobliżu domu Clary.
- Mówiłam ci, że on powinien jechać z nami. – Do jego uszu dotarł fragment jakiejś rozmowy. Coś go jednak zamurowało. Znał skądś ten głos, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.
    Odwrócił lekko głowę w stronę dobiegającego dźwięku, a także tupotu obuwia. Zobaczył idące w kierunku przystanku dwie młode dziewczyny. Brunetkę i blondynkę. Tę drugą znał, aż za dobrze.
- Daj spokój, Rose. Chris musiał iść dziś do roboty. Przykro mi, że nie weszłyśmy. Ale spójrz na to inaczej, cioteczka nie będzie się złościła.
- Sel, mojej matce nic nie pasuje. Znasz ją przecież. Nawet bym jej nie powiedziała, gdzie chodziłyśmy. Ewentualnie bym skłamała, że uczyłyśmy się cały dzień. – Rose zachichotała, a następnie gwałtownie się zatrzymała. Spojrzała na Doctora.
    On stał jak zaklęty w kamień. Dokładnie pamiętał te oczy, te włosy, ten nos. Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę ona. Serce waliło mu jak oszalałe. Zaczął się zastanawiać w jak odległej przeszłości są, że ona jeszcze jest w tym świecie. Na ręku jej koleżanki, kuzynki, czy kimkolwiek była ta druga dziewczyna, ujrzał zegarek z datownikiem. 
„27 lipca, 2003 rok. A więc ma tu dopiero siedemnaście lat. Jeszcze nie wie kim jestem. Ooo, i nosi aparat ortodontyczny.”
- Wszystko dobrze? – Zapytała. – Może w czymś panu pomóc?
„Zawsze była chętna do pomocy”
- Nie, dziękuję. Już mi lepiej. – Odpowiedział. Jego głos nie brzmiał jednak na tyle pewnie, by Rose odeszła.
    Patrzyła na niego, całe osiem sekund. Liczył.
- Na pewno? – Zapytała przekręcając lekko głowę w bok i uśmiechając się.
- Właściwie.. – Zaczął powoli – Chciałbym się zapytać.. Która jest godzina?
Głupszej rzeczy nie mógł wymyślić. Ale z drugiej strony o co miał zapytać? Czy Rose pamięta jak z nim podróżowała? Nawet by nie wiedziała co to TARDIS albo Dalek. To wszystko wydarzy się dopiero za dwa lata.
- Czternasta trzynaście. – odezwała się brunetka. Poczuł się trochę zawiedziony, liczył, że to Rose odpowie. Chciał jeszcze raz usłyszeć jej głos.
- Dziękuję. – Zmusił się na sztuczny uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
- Do widzenia. – Rose pomachała do Doctora, uśmiechając się jak najbardziej szczerze. Złapała swoją towarzyszkę pod ramię i poszła dalej kontynuując wcześniej przerwaną rozmowę.
    Nie spuścił z niej wzroku. Mógłby przysiąc, że miała na sobie tą samą bluzę co w tę pamiętną noc gdy pierwszy raz z nim odlatywała.
- Kto to był? – Doctor aż podskoczył ze strachu. Obok zobaczył, Clarę stojącą z dwoma kubkami gorącej kawy. Zerknął jeszcze raz w stronę odchodzącej Rose.
„TARDIS nigdy nie ląduje tam gdzie chcemy, a tam gdzie potrzebujemy lub jesteśmy potrzebni” przeszło mu przez myśl.
    Nie było dnia by nie myślał o tej blondynce. Minęło już tyle czasu, tyle lat. Stare rany w jego sercach się zagoiły. Ale ta jedyna, zwana Rose, wciąż krwawiła.
- Nikt. – Uciął krótko, biorąc od Clary swoją kawę. – Wróćmy do TARDIS, jest już pewnie gotowa do odlotu. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę niebieskiej budki.
    Clara wzruszyła tylko ramionami, ale posłusznie poszła za nim, co jakiś czas biorąc łyk kawy ze swojego kubka.



I oto jestem! Nie wiem czy można to nazwać jakimś spektakularnym powrotem, ale staram się. Czytałam ostatnio trochę opowiadań i tak dostałam natchnienia. Nie wiem jednak czy to co widnieje powyżej jest w tak dobrej jakości jak moje prace przed przerwą, ale ma nadzieję, że na rozgrzewkę starczy. 
Osobiście bardzo się bałam zacząć pisać o Doctorze. Jest to trudna postać i miałam pewne obawy, że przedobrzę w którąś stronę.  Opinie pozostawiam jednak wam.
Jeżeli chodzi o to skąd czerpałam inspirację do tej miniatury, nie było to nic wyszukanego, tumblr i youtube. Ostatnio zainteresowałam się tym, co by było, gdyby Jedenasty spotkał Rose, i mimo iż uwielbiam połączenie Jedenastego z River, to muszę przyznać, że parowanie go z Rose, także ma pewien sens. 
Jeżeli chodzi o "Chłopaka mojej przyjaciółki" to postanowiłam, że nie opuszczę tego opowiadania. Chcę je napisać do końca. Najśmieszniejsze jest to, że dokładnie wiem co ma się w nim wydarzyć, ale jakoś nie potrafię ubrać tego w słowa. Na szczęście zaczynają się już wakacje, więc będę miała dużo czasu aby coś wymyślić. 
Jak zawsze przepraszam za błędy, ale jest 50 minut po północy i na prawdę nie mam w tej chwili do tego głowy. Postaram się wszystko poprawić rano. 


czwartek, 28 marca 2013

Nie daję już rady...

O matko kochana! Ostatnia notka na tym blogu pojawiła się trzy miesiące temu! Jestem wkurzona tym, że znowu dzieje się to samo, co zawsze, a mianowicie jestem napalona na blogowanie, piszę systematycznie przez jakiś okres czasu, mam wenę, jestem zadowolona ze swojej pracy, aż tu nagle BUM! Z niewiadomego powodu tracę chęci do pisania, czytania waszych opowiadań, wenę, nie mam ochoty nawet sprawdzać powiadomień. Czyżby to słomiany zapał? Nie mam pojęcia. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby taka sytuacja miała miejsce raz. Problem w tym, że tak się dzieje z KAŻDYM moim blogiem! Na chyba dwadzieścia blogów jakie miałam, tylko JEDNA opowieść została napisana do końca.

Tego bloga nie kasuję, nie chcę tracić tego, co udało mi się napisać. Nie ważne, czy jest to poprawnie zapisane, czy też źle, ale są to moje historie, w które włożyłam wiele pracy i nie chcę się ich pozbyć. 

Może kiedyś uda mi się napisać coś, co zostanie doprowadzone do końca, coś co spodoba się szerszej widowni, coś z czego ja także będę mogła być dumna, ale na chwilę obecną nie czuję się na siłach. Przepraszam, wiem, że Was zawiodłam (siebie także).