niedziela, 25 listopada 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 5

    Do sklepiku wpadło troje mężczyzn, ubranych na czarno, z kominiarkami na twarzy. Wysoki, średni i najniższy. Każdy z nich trzymał w ręce broń.
- Nie ruszać się, a nikomu nic się nie stanie! – Krzyknął najwyższy z nich, a następnie podszedł do kasjera, celując lufę pistoletu prosto w jego pierś. Jego towarzysze uczynili to samo, tylko celowali w klientów.
    Hermiona nerwowo spojrzała w kierunku Laury, która stała najbliżej złoczyńców. Blondynka wyglądała na panicznie przerażoną.
- Witaj David. – Powiedział ten najwyższy, zmieniając głos z zimnego i szorstkiego, na sztucznie cukierkowy. – Nadal nie otrzymaliśmy od ciebie obiecanej forsy! Czyżbyś zapomniał już o wszystkim?
    Na twarzy sprzedawcy pojawił się niepokój. Oddychał ciężko i wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Po jego czole spłynęła strużka potu. Na zadane przez pytanie nie odpowiedział nic. Oprawca tylko pokręcił przecząco głową.
- To źle, bardzo źle. – Zacmokał. – Nie pamiętasz już, jak wyciągnęliśmy twojego ojca z kicia. Synek uczy się teraz w prywatnej szkole, a żona nie musi się martwić, że jutro nie będzie miała, co włożyć do garnka. A ty, nie chcesz oddać tego co nasze. Jesteśmy zawiedzeni.
    Mężczyzna odwrócił się do swoich kolegów i kiwnął na jednego z nich, tego średniego wzrostu. Ten nie zastanawiając się ani chwili, chwycił dwie osoby stojące najbliżej niego, jakąś staruszkę i Laurę.
    Hermiona wydała z siebie cichy pisk, a serce podskoczyło jej do gardła.
- Posłuchaj, David. – Odezwał się ponownie najwyższy. - Za każde 15 minut zwłoki, jeden z twoich klientów zginie, więc pośpiesz się, jeżeli nie chcesz mieć trupów na zapleczu. Danny, wyprowadź proszę państwa!
    Mężczyzna wykonał polecenie. Gdy Laura ze starszą kobietą zniknęły z pola widzenia, zaczęła się ponowna dyskusja z kasjerem.
- Dawaj kasę! – Mężczyzna krzyknął jeszcze głośniej niż poprzednio. Zmienił także położenie broni. Nie celował już w pierś tylko w skronie. Sprzedawca dalej milczał. - Nie chcesz? No trudno. Myślę, że już czas pokazać ci, że nie przyszliśmy tu dla zabawy. Danny! – Krzyknął w stronę zaplecza.
    Z pomieszczenia dało się usłyszeć nieco przytłumiony, lecz nadal głośny, strzał z broni.
    Hermiona modliła się w duchu, aby to nie była Laura. Nie darowałaby sobie tego, gdyby coś się stało tej dziewczynie.
    Szef całej bandy kiwną na najniższego i jednocześnie na najgrubszego z całej trójki. Ten złapał za jakiegoś dziadka, zaprowadził go do drzwi zaplecza, i wepchnął go z całej siły do środka.
    Korzystając z chwili, że obaj przestępcy patrzyli w innym kierunku, Hermiona szybko kucnęła, pociągając za sobą Malfoya. Zupełnie nie wiedziała dlaczego to zrobiła, co ją do tego podkusiło, ale wiedziała, że musi szybko coś wymyślić, jeżeli chce się wyrwać z tego koszmaru i uratować przyjaciółkę.
    Draco spojrzał na nią mściwie. W przeciwieństwie do szatynki był bardzo zrelaksowany. Wcale nie przejmował się zaistniałą sytuacją.
- Dzięki Granger. – Powiedział cicho, uśmiechając się przy tym głupkowato.
    W jednej chwili Hermiona usłyszała znajomy dźwięk, a w drugiej zobaczyła Malfoya rozpływającego się w małej mgiełce. Deportował się.
    Co za parszywy szczur! Wrzeszczała w myślach, nie mogąc uwierzyć w to co zrobił. Zamiast pomóc jej obmyślić jakiś plan, ten po prostu uciekł, jak zwykły tchórz! Ale czego się spodziewać po niedoszłym śmierciożercy, który bał się własnego cienia.
    I co teraz? Przecież nie ucieknie jak ten tleniony łeb. Musi zostać i ratować Laurę, ale strach zżerał ją od środka. Nie stop! Przecież wychowała się w Gryffindorze, w domu, w którym najbardziej liczy się odwaga. Musiała być odważna, skoro tiara porzuciła umieszczenie jej w Ravenclawie. To odwaga, która w niej żyła musiała być silniejsza niż chęć nauki i zdobywania wiedzy. Nie mogła teraz stchórzyć. 
    Ale stchórzyła. Siedziała skulona między stojakiem na gazety, a półkami z wyrobami czekoladowymi, czekając na rozwój sytuacji. W Hogwarcie nie uczyli jak bronić się przed mugolskimi szaleńcami.
    Rozległ się drugi strzał. Ludzie zaczęli krzyczeć, ale w jednej chwili natychmiast przestali. Najprawdopodobniej szef bandy kazał im się uspokoić.
    Szatynka usłyszała cichy stukot butów, który z sekundy na sekundę narastał.
- No, no. Kogo my tu mamy!
    Nieśmiało podniosła głowę go góry i zobaczyła, że nad nią stoi najniższy z przestępców. Jedyną częścią ciała, która była widoczna spod kominiarki, były zmęczone, szare oczy w zapadniętych oczodołach.
    Bała się jak nigdy dotąd. nawet śmierciożercy nie wywołali u niej takiego strachu jak ci mężczyźni. Serce w jej piersi waliło mocno, a oddech stał się płytszy niż był jeszcze przed chwilą. W oczach mężczyzny pojawiła się szalona iskra.
- A może ty byś chciała zobaczyć jak to jest, co?
    Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. No tak, zaraz i ją zabierze na zaplecze. Zaczęła szybko obliczać strategię obrony. W kieszeni miała różdżkę, nigdzie się bez niej nie ruszała, a w głowie mnóstwo zaklęć, których mogłaby teraz użyć. Ale z drugiej strony, on miał w ręku broń. Wprawdzie wyglądała trochę inaczej niż broń pozostałych. Jego pistolet był trochę mniejszy, a i model też był inny, ale to wcale nie oznacza, że jest mniej niebezpieczny.
    Gdy mężczyzna zaczął podchodzić do niej bliżej, Hermiona usłyszała znajomy dźwięk aportacji, a następnie znajome czerwone światło uderzające w plecy przestępcy. Człowiek upadł na ziemię, a za nim stał Malfoy z wyciągniętą różdżką. Nadal nie wyglądał na przejętego.
- No już wstawaj z tej  podłogi, bo spodenki ci się wybrudzą od tego syfu!. – Warknął w jej kierunku.
    Hermiona pokręciła przecząco głową mrucząc coś pod nosem. Gdy wstała zobaczyła, że sprzedawca zabrał się za wyciąganie pieniędzy z kasy. Szef całej operacji chował ją do wielkiej, czarnej torby, a gdy skończył powiedział:
- Na resztę czekamy do piątku. A jeżeli jej nie dostaniemy, to spodziewaj się nas znowu. Wtedy nie będzie już tak miło, David. – Dodał wielki nacisk na imię.
    Przewiesił sobie torbę przez ramię, następnie, cały czas bacznie obserwując wszystkich, podszedł do drzwi prowadzących na zaplecze, otworzył je i przywołał do siebie kolegę, a gdy ten wyszedł, zatrzasnął je mocno. We dwójkę uciekli z miejsca zdarzenia, nie przejmując się, że wśród nich nie ma trzeciego.
    Gdy znikli z pola widzenia, Hermiona na drżących nogach podeszła do pomieszczenia, w którym trzymani byli zakładnicy. Drżącą dłonią dotknęła klamki, bojąc się, że zaraz zobaczy martwe ciało Laury.
    Ale drzwi nagle otworzyły się same. W przejściu stanęła blondynka, cała roztrzęsiona. Na jej sukience były ślady krwi. Makijaż spływał po jej wydatnych policzkach, razem z łzami, z zawrotną prędkością.
- Zabili ich. – Wyszeptała, spoglądając na ciała mężczyzny i staruszki, które spoczywały w kącie.
 
***


    Spotkanie rodzinne przebiegało w niezwykle miłej atmosferze. Ruda rodzinka nie mogła powstrzymać się od komentowania bieżących wydarzeń. Złapano kolejną grupę śmierciożerców, wykryto korupcję w międzynarodowej loży sędzi quidittcha, a także dzięki pomocy pracowników ministerstwa udało się powstrzymać nadciągający nad Amerykę huragan. To był dobry tydzień dla świata magicznego.
    Największą jednak atrakcją wieczoru było poznanie dziewczyny Percy’ego. Nikt, a zwłaszcza Ron, nie mógł uwierzyć, jak komuś takiemu jak Percy, udało się poderwać tak piękną kobietę. Wysoka, z nienaganną postawą i wiecznym uśmiechem na twarzy. Jej długie i lśniące włosy delikatnie opadały na ramiona. Na całej twarzy nie miała ani jednego piega, a równo obcięta grzywka nadawała jej twarzy bardzo przyjemnego wyrazu.
- To pewnie czysty przypadek. Percy’emu nigdy nie wychodziło randkowanie. To typ naukowca, który lubi pracować w samotności. Czasami potrafi obrazić się o byle co i nie odzywa się do rodziny godzinami. Jego poprzednie dziewczyny, nie były specjalnie ciekawe. – Wyrwało się Ronowi w połowie kolacji.
    Percy poprawił okulary na nosie i spojrzał wściekle na brata. Przecież tak błagał, aby chociaż raz się zamknął i zachowywał jak człowiek. Dla niego związek z Audrey był naprawdę ważny. Żadna kobieta nigdy nie polubiła go za to, kim jest. Przecież z Penelopą rozstał się, bo dla niej istotne było jak dużo zyska, dzięki znajomości z tak inteligentnym człowiekiem jak Percy. A Audrey była inna. Dla niej to nie było ważne. Sama posiadała olbrzymią wiedzę na każdy temat i zajmowała wysokie stanowisko w Ministerstwie, więc nie musiała nawiązywać znajomości, które pomogą jej w rozwoju kariery. A do tego była szczerą i pomocną osobą.
- To może powiecie jak się poznaliście? – Zapytał Bill, puszczając przy okazji oczko do Rona, który nadal chichotał.
- To był zwykły przypadek. – Odezwała się Audrey. - Ja pracuję w Departamencie Transportu. Pewnego dnia ktoś z Wizengamotu przysłał Percy’ego po jakieś papiery, które były ważne w sprawie. Głuptasek zabrał te dokumenty, ale przez przypadek zostawił swoje okulary. Szukałam go godzinami, aby mu je oddać. – Audrey zaczęła się głośno śmiać, jakby to co powiedziała było najśmieszniejszą historią świata. Nikt jednak poza nią i Percym nie okazywał takiego entuzjazmu. Większość po prostu kiwała głowami i uśmiechała się, żeby przynajmniej sprawiać dobre wrażenie.
- Nie wiem jak ciebie, ale mnie to nie rozbawiło. – Szepnął Ron w stronę Billa, który zaczął udawać, że nigdy nie słyszał tak zabawnego dowcipu.
- Oudri, konic tej rozmowy o pracy. Powidz jak dbasz o włosy. Są w świetnym stani. – Fleur przejęła pałeczkę i zaczęła zawzięcie rozmawiać z Audrey o kosmetykach i innych damskich sprawach. Percy był jej niebywale za to wdzięczny.
    Tylko jedna osoba, nie wydawała się być zadowolona tym całym spotkaniem, które było przygotowane specjalnie dla niej. Ginny nie brała udziału w dyskusjach. Nawet posiłek nie sprawiał jej żadnej radości, a kaczka matki była przepysznym daniem. Zawiedziona patrzyła na puste siedzenie, stojące naprzeciw niej. Tak liczyła na to, że uśmiechnięta twarz starszego brata w końcu pojawi się przy stole, ale nic takiego się nie stało. Od jej powrotu minęło już kilka ładnych godzin, a on nawet się nie przywitał. Westchnęła i złapała, siedzącego obok Harry’ego, za rękę.
- Powiedziałeś, że zejdzie. – Powiedziała cicho, aby nikt poza czarnowłosym, nie usłyszał tej rozmowy. – Podobno obiecał.
- Może zasnął.
    Ginny spojrzała na niego z miną typu „Nie rób ze mnie słodkiej idiotki”. Nerwowo spojrzała w stronę schodów prowadzących do sypialni.
- Jeżeli tak bardzo ci zależy, to idź do niego. Ja nie posiadam w sobie takiego uroku jak ty, żeby się mnie słuchać. - Zażartował.
    Ginny zamyśliła się. A jeżeli to faktycznie pomoże. W końcu na urok najmłodszej siostry, George był zawsze podatny, Fred był bardziej twardy i stanowczy, ale George ulegał zawsze! Uśmiechnęła się lekko i wstała od stołu. Niczym burza popędziła w stronę pokoju Georgea.
    Wesołe rozmowy przerwało pohukiwanie sowy, która właśnie wleciała przez okno. Musiała to być sowa z ministerstwa, ponieważ na nóżce miała zawiązaną opaskę, na której widniały złote litery MIM, skrót od „Magic is Might”. Sowa upuściła list prosto na kolana pana Weasleya. Ten otworzył go i szybko przeczytał. Gdy zaczynał, na jego twarzy jeszcze malował się uśmiech, a gdy doszedł do końca, uśmiech zastąpiło zakłopotanie i zdenerwowanie. Bill, który siedział obok niego, próbował zapuścić żurawia, aby przeczytać, co tak bardzo wstrząsnęło ojcem. Ten jednak przycisnął kartkę bliżej siebie nie pozwalając, aby syn zobaczył cokolwiek.
- Wybaczcie mi kochani. Wzywają mnie. To sprawa niecierpiąca zwłoki. – Powiedział, spuszczając przy tym głowę, aby nikt nie dostrzegł, że na jego twarzy pojawiły się czerwone plamy ze zdenerwowania.
    Wstał z zajmowanego przez siebie krzesła. Zabrał swoją teczkę, która zawsze wisiała na małym haczyku przy drzwiach. Pocałował żonę w policzek, a następnie zniknął w zielonych płomieniach w kominku.
    Rodzina popatrzyła po sobie. Co takiego mogło się stać? Zamordowano kogoś? A może to masowa ucieczka z Azkabanu?
- Gdyby chodziło o morderstwo, ojciec na pewno by już nam o tym powiedział. – Zapewniła Molly.
- Przecież ojciec nigdy nam nic nie mówi, jeżeli sprawa nie dotyczy jego departamentu. Kto normalny wysyłałby w środku nocy list, do człowieka którego pasją są mugole? Mamo, musiało się coś stać coś ważnego!
- Bill, proszę cię, nie wymyślaj spiskowych teorii. – Skarciła go ostro matka.
- Ale to prawda. – Odezwał się Charile, który także wziął sobie dzień wolnego od smoków, by spotkać się z rodziną. – Gdyby chodziło o zaczarowane doniczki w sąsiednim hrabstwie ojciec natychmiast pochwaliłby się tym. Przecież wiesz jaki on jest, więc nie zaprzeczaj, że…
    Gorączkowe rozmyślania przerwał, przeraźliwie piskliwy, ale i niesamowicie głośny krzyk Ginny, dochodzący z sypialni Georga.


***


    Hermiona i Draco wraz z innymi świadkami strzelaniny, zostali zawiezieni na komisariat w celu złożenia zeznań. Laurę od razu wzięto pod opiekę psychologa, aby przy nim opowiedziała, co dokładnie działo się na zapleczu.
    Malfoy poszedł zeznawać pierwszy, podczas gdy Hermiona czekała na korytarzu, z kubkiem gorącej kawy z automatu. Nie był to wykwintny napój, ale miała nadzieję, że chociaż trochę ją rozbudzi. Była już wykończona tym wszystkim. Najpierw Malfoy pojawia się na przyjęciu Laury, okazuje się, że są parą, a teraz jeszcze to!
    Sądziła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli. Że to jej wina, że doszło tego całego wypadku. Przecież gdyby nie poszła na imprezę do Laury, nie zobaczyłaby na niej Dracona, nie wdała się z nim w dyskusję, a co najważniejsze nie dowiedziałaby się, że jej przyjaciółka jest teraz jego dziewczyną. A skoro by tego nie wiedziała, nie musiałaby jechać na tą wycieczkę. Zaczęła się zastanawiać, co takiego zrobiła źle, że to co na początku wydawało się wspaniałą możliwością odnowienia kontaktu, zwaliło się w mgnieniu oka.
    Mózg odmawiał jej jakiejkolwiek współpracy. Kawa nie pomagała. Czuła jak powieki stają się coraz cięższe, aż w końcu opadły całkowicie, pogrążając ją w zupełnej ciemności.
- Granger, Granger! Obudź się szlamo!
    Ze snu obudził ją zimny arystokratyczny głos. Przetarła dłonią zmęczone oczy i zadarła głowę do góry. Draco też wyglądał na zmęczonego. Jego perfekcyjnie wyprasowana koszula, była teraz cała pogięta i wyglądała jak wyjęta prosto z pralki. Pod oczami powstały paskudne sińce, a włosy były rozczochrane, jakby ich właściciel spędził całą noc na polu goniąc za rozwścieczoną świnią.
- No rusz się. Chcą z tobą rozmawiać! – Nie mówiąc nic więcej, odwrócił się i ruszył długim korytarzem w kierunku wyjścia z komisariatu.
    Szatynka wstała z krzesła i weszła do gabinetu, jak głosiła tabliczka zawieszona na drzwiach, podkomisarza Browna.
    Był to gruby, ledwo mieszczący się w krześle mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i bardzo malutkie, niebieskie oczy, które ledwo było widać na zaokrąglonej, pyzatej twarzy. Jego palce, które wyglądały jak małe serdelki, nerwowo ściskały plik kartek.
- N-no dobrze, p-proszę opowiedz mi, c-co się stało. – Zapytał lekko drżącym głosem. Po jego czole pojawiły się pierwsze krople potu.
- Zaczęło się normalnie. My tylko… - Hermiona nie mogła dokończyć swojej wypowiedzi, bo drzwi otworzyły się z hukiem.
    Do pomieszczenia wszedł wysoki, przystojny mężczyzna z czarnymi lokami na głowie. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego twarz nabrała purpurowych rumieńców, a dłonie powoli zaczęły zaciskać się w pięści.
    Hermiona szybko dostrzegła małą plakietkę na jego piersi - R. Brown.
- Zostawiam cię samego na dziesięć minut, a ty już bawisz się w przesłuchania! Tu chodzi o sprawę napadu i morderstwa, więc proszę nie wtrącaj się! – Mężczyzna krzyknął tak głośno, że blondyn podskoczył na krześle, a kartki, które trzymał w dłoniach wypadły, rozsypując się po całym gabinecie. Hermiona także się rozbudziła. – Twoje praktyki na dzień dzisiejszy są skończone, Chris. Wynocha!
    Brown wskazał palcem na otwarte na oścież drzwi. Chris ledwo wygramolił się zza biurka i z głową spuszczoną w dół uciekł z pomieszczenia. Podkomisarz złapał się za głowę, po czym zabrał się do zbierania papierów z podłogi.
- Przepraszam panią za to. Niedawno przyszli do nas studenci na praktyki i myślą, że cały komisariat należy do nich. Mi niestety trafiło opiekować się tym głąbem. – Wyznał, gdy usiadł naprzeciwko niej.
    Wziął głęboki oddech i zabrał się za spisanie zeznań dziewczyny.





    No i mamy kolejny rozdział. Przepraszam was, że tak długo na niego czekaliście. Osobiście nie jestem z niego w pełni zadowolona. Mało się w nim dzieje, nie wyszedł on najdłuższy, a opisy są w strasznie ubogie. Może to kwestia przemęczenia szkołą, ale szczerze mówiąc, szkoła nie powinna być wytłumaczeniem. Przecież każdy do niej chodzi, a jakoś sobie radzi. Mam nadzieję, że następny będzie lepszy. 



czwartek, 1 listopada 2012

Miniaturka #5 - (Nie)wesołe Halloween

31 października 1988 rok.

    Na zewnątrz panował już mrok. Mnóstwo ludzi zaczęło wychodzić na ulicę w dziwacznych strojach. Jedni przebrani byli za potworne zombie, duchy i wampiry, natomiast inni, za zabawne wróżki, czerwone kapturki lub wielkie kolorowe dynie. Maszerowali żwawo od jednego domu do drugiego, prosząc jedynie o małego cukierka. A gdy go już dostali, grzecznie dziękowali i ruszali na dalsze „polowanie” na słodycze.



- Tato, tato, kiedy wyjdziemy na ulice Londynu po cukierki? – Ośmioletni chłopczyk z wielką, czarną, na oko trochę za dużą, tiarą na głowie oraz peleryną w tym samym kolorze, sięgającą aż do ziemi, stał przed biurkiem swojego ojca niezwykle uradowany. W rączkach trzymał mały, wiklinowy koszyczek z naklejoną dynią.
    Ojciec odgarnął niesforne kosmyki włosów, opadające na jego zmęczoną twarz i zwrócił się do syna.
- Draco, ile razy mam ci powtarzać, jestem zajęty! Zapytaj matkę. – Odpowiedział bardzo chłodnym i nie przyjemnym tonem Lucjusz. Nawet nie oderwał wzorku od rolki pergaminu by spojrzeć na syna.
    Draco nie odpowiedział na jego słowa. Z zawiedzioną miną odwrócił się plecami do ojca i wyszedł z jego gabinetu.
To takie niesprawiedliwe, myślał sobie, gdy przemierzał długie i ciemne korytarze w Malfoy Manor. Rok temu ojciec też był bardzo zajęty jakimiś sprawami. Powiedział mu wtedy dokładnie te same słowa co dzisiaj. Jestem zajęty, te dwa teoretycznie nic nie znaczące słowa sprawiały mu większy ból, niż kary, które dostawał za nieposłuszeństwo.
    Gdy przechodził obok pokoju konferencyjnego, w którym raz na jakiś czas odbywały się tajne zebrania, na które Dracona nigdy nie wpuszczono, ujrzał swoją matkę nakrywająca do stołu. Kobieta, gdy usłyszała kroki swojego syna, natychmiast się odwróciła i podeszła do niego.
- Co się stało syneczku, dlaczego jesteś taki smutny? – Zapytała troskliwie, zdejmując mu z główki za dużą tiarę.
- Tatuś nie chce iść na zbieranie słodyczy.
    Narcyza westchnęła. Wiedziała jak bardzo jej jedynemu synowi na tym zależy, ale nie mogła podważać ojcowskiego autorytetu.
- Przykro mi. Jak trochę podrośniesz to zrozumiesz, dlaczego nie puszczamy cię na mugolskie ulice. A teraz idź spać. Zaraz przychodzą nasi goście i nie chcemy abyś wałęsał się w nocy po posiadłości. – Ucałowała dziecko w policzek, a następnie wróciła do przygotowań, które wcześniej przerwała.
    Draco zawsze był posłusznym dzieckiem. Cokolwiek mówili jego rodzice było święte, nie mógł się sprzeciwiać im słowom. Gdy ojciec mówił, żeby czegoś nie dotykał, Draco nie dotykał. Gdy miał nie zadawać trudnych pytań, nie zadawał. Gdy miał iść spać, bo matka była zajęta przygotowaniem spotkań dla tajemniczych gości, szedł grzecznie spać. Draco słuchał się zawsze, ale nie z szacunku do rodziny, a ze strachu. Bał się, że gdy sprzeciwi się ojcu lub matce, konsekwencje będą o wiele gorsze, niż spalenie jego ukochanego pluszowego smoka, jednym machnięciem różdżki.



- Chłopcy pośpieszcie się! – Molly krzyknęła w stronę pokoi swoich dzieci, które po kilku sekundach zbiegły z koszykami w dłoniach. – Bill, jesteś najstarszy, więc idziesz z Ronem. Charlie, ty pilnuj Freda i Georga, nigdy nie spuszczaj ich z oka! Percy, wiesz, że ci bardzo ufam, a więc w tym roku możesz iść sam. – Dzieci bez słowa ustawiły się w takich składach, jakie ustaliła przed chwilą ich matka.
    Nagle Molly poczuła, że ktoś ciągnie ją za spódnicę.
- Mamo! A ja, z kim mam iść? – Najmłodsza, a zarazem jedyna córka, spojrzała na swoją rodzicielkę, nadal trzymając rąbek spódnicy matki.
- Ginny, ty jesteś jeszcze za mała. Nie możesz iść z chłopcami do zatłoczonego Londynu. – Wyjaśniła spokojnie, kucając przy niej aby móc spojrzeć jej w oczy.
- Tak siostrzyczko. To nie jest miejsce dla ciebie. Mogłabyś się przestraszyć. – Powiedział Charlie.
- Albo zgubić. A nie chcielibyśmy stracić tak wspaniałej siostry. – Dorzucił Bill.
    Dziewczynka spuściła wzrok. Doskonale pamiętała co matka i bracia powiedzieli jej rok temu. To samo, co dzisiaj. Że jest za mała, że może się zgubić lub przestraszyć. Poczuła jak mokną jej policzki. Tyle się nasłuchała o święcie duchów. O tym jak wspaniałą tradycję mają ludzie, których nazywa się mugolami. Jak chodzą po domach sąsiadów, prosząc o słodkości i inne smakołyki. Sama chciała przebrać się skaczący garnek i pójść razem z braćmi, ale nie mogła. Właśnie, dlaczego nie mogła?
- Nieprawda! – Krzyknęła wyrywając się matce, która trzymała ją za ramiona. – Nie chcecie mnie zabrać, bo jestem dziewczynką!
    Bracia razem z matką spojrzeli po sobie, nie odzywając się. O co jej chodziło? Ginny kontynuowała:
- Wstydzicie się ze mną pójść! Boicie się, że będą się z was śmiać, bo macie siostrę!
- Ginny, dziecko, co ty wygadujesz? – Matka ponowie kucnęła przed nią, lecz ta odsunęła się od niej. – Każdy cię tu kocha, po prostu jesteś za mała.
- Rok temu powiedziałaś mi to samo. A Ron mógł iść rok temu, chociaż miał tyle lat co ja teraz! To niesprawiedliwe, nie kocham was!
    Ginny nie czekając nawet na odpowiedź pobiegła na wyże piętro, gdzie znajdował się jej pokój. Opadła na łóżko i tuląc pluszowego misia, tego, którego dostała od taty na zeszłoroczne urodziny, do piersi i zaczęła płakać. Ona dobrze wiedziała, że nie była lubiana w tym domu. Rodzice pozwalali jej rodzeństwu na znacznie więcej, bo byli synami, ona była córką, czyli kimś biednym, małym i kruchym. Kimś, kogo trzeba mieć stale na oku, bo sam sobie nie poradzi.
- Dlaczego nie jestem chłopcem? – Zapytała misia, ściskając go jeszcze mocniej.



- I jak? Podobało ci się, skarbie?
- Jeszcze jak mamo! – Na twarzy Hermiony malował się wielki uśmiech. Tegoroczne zbiory cukierków okazały się o wiele bardziej obfite, niż te zeszłoroczne. Na stole leżał chyba z tysiąc słodkości. – Tato, to prawdziwy mistrz Halloween! Każdy, kto otworzył nam drzwi natychmiast dawał nam nawet po kilka cukierków, gdy tylko zobaczył jego przebranie ducha.
    Brązowowłosa sięgnęła po czekoladowego cukierka, ale nie zdążyła go zjeść, natychmiast został skonfiskowany przez matkę.
- Co ty wyprawiasz, Hermiono? Mówiliśmy ci z ojcem tyle razy, że cukierki są szkodliwe dla zębów. Nie możesz ich zjeść.
- Spokojnie mamo, umyje potem zęby. – Sięgnęła po malinową landrynkę, ale matka także zabrała.
- Nie. Jest już późno. Jedzenie słodyczy o tak późnej porze jest niezdrowe. – Po wypowiedzeniu tych słów, zaczęła szybko zgarniać rozsypane na stole cukierki, z powrotem do koszyczka, w którym zostały przyniesione. W połowie wykonywanej czynności podniosła wzrok na Hermionę. – Do łazienki umyć żeby, a potem prosto łóżka, porozmawiamy o tym rano. – Jej ton głosu był chłodny i obojętny na błagalny wzrok córki.
    Gdy matka wróciła do wcześniej przerwanej czynności, Hermiona zauważyła, że jeden cukierek spadł na podłogę. Dyskretnie go podniosła i szybko uciekła do łazienki, zamykając za sobą drzwi za zamek. Wyjęła z kieszeni „zakazany owoc”, odwinęła z papierka i zjadła ze smakiem. Rodzice nigdy nie pozwalali jej na zjadanie czegoś, co może niszczyć zęby.
    Byli dentystami, takie myślenie było dla nich naturalne, ale w Noc Duchów? Rok temu także musiała obejść się smakiem, bo nie mogła zjeść ani jednego, pod pretekstem późnej godziny. Nie mogli chociaż raz, pozwolić dać się pierworodnemu dziecku nacieszyć zebranymi słodkościami? Nie. Musieli być twardzi. Jeżeli zgodzili by się na jednego cukierka, następnym razem Hermiona mogłaby już chcieć ich więcej, a na próchnice i uszkodzenia szkliwa nie mogli pozwolić.
    Dziewczynka oblizała ze smakiem usta. Nadal czuła w buzi słodki smak. Szkoda tylko, że za parę chwil zastąpi je jedynie smak miętowej pasty do zębów.
    W kuchni, matka Hermiony wrzuciła wszystkie zebrane cukierki do kosza na śmieci.





    Witajcie moi kochani. I jak wam się podoba ta miniaturka? Wiem, że jest jeden dzień po czasie, ale wczoraj wróciłam do domu o 22.30, więc naprawdę byłam padnięta.
    Jak wam minęło Halloween? Byliście na jakiejś imprezie, a może jeszcze się na coś wybieracie? Ja wczorajszy dzień spędziłam (nie licząc ośmiu godzin w szkole) w kinie. Pewnie pomyślicie sobie, że wasza Lofney była na jakimś maratonie horrorów. Otóż nie, horrory za bardzo mnie przerażają (tak wiem, horrory mają przerażać) i nie przepadam za nimi, zawsze mam potem po nich jakieś koszmary.
    Cóż, nie zanudzam was dalej szczegółami z mojego życia. Do zobaczenia w takim razie kochani ;)
    PS: O tej miniaturce nie informuję, ponieważ nie mam do tego głowy.
    PS2: Obrazek dyni nie jest mój. Rodzice nigdy nie zgadzali się na kupno dyń, mówiąc, że to bezsensowny pomysł ;(