sobota, 16 czerwca 2012

Miniaturka #2 - Skrywane uczucie Rona

    Ronald Weasley siedział na zapleczu „Magicznych dowcipów Weasleyów”. Ostatnio spędzał tam mnóstwo czasu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy  sklep bardzo się rozwinął. Oprócz sklepu na Pokątnej, został otworzony jeszcze jeden w Hogsmeade, w którym właśnie pracował Ron.
    Na dębowym biurku, przy którym zwykło mu siedzieć całymi dniami, leżała sterta listów z zamówieniami dla uczniów Hogwartu. Tym właśnie zajmował się Rudzielec, wysyłką towaru do rozwydrzonych bachorów, których jedyną aspiracją życiową jest zerwanie się z lekcji.
    W pomieszczeniu w którym pracował wyczuwało się nutkę znudzenia i zniechęcenia do dalszej egzystencji. Praca na zapleczu nie była tak ekscytująca jak ta z klientami. Ale, ktoś musi się zajmować nawet tą najnudniejszą pracą, jaką jest wpisywanie danych odbiorców w najróżniejsze formularze. W okrągłym pomieszczeniu było  miejsce tylko na owe dębowe biurko, krzesełko, które przy nim stało, skórzany fotel, w którym Ron uwielbiał urządzać sobie długie popołudniowe drzemki oraz szafę w której znajdowały się dokumenty dotyczące wysyłek. Na brzoskwiniowej ścianie wisiał zegar.
    Wybiła godzina 15, co oznaczało, że wreszcie można zrobić sobie przerwę. Wszystkie papiery zgarnął do szuflady biurka. Wstał od niego i podszedł do drzwi. Trzymał już dłoń na klamce, ale nagle usłyszał cichutkie pukanie w okno, więc skierował się ku niemu by poznać przyczynę stukania. Na zewnętrznym parapecie siedziała mała brązowa sówka. Do nóżki miała przywiązany list. „Pewnie kolejne zamówienie.”, pomyślał. Otworzył okno i wpuścił zwierzątko do środka. Gdy usiadła na biurku, odwiązał przesyłkę i ku jemu zdziwieniu nie było to żadne zamówienie. Na ozdobionej w białe róże kopercie, pięknym i eleganckim pismem wymalowane było jego nazwisko. To było zaproszenie, zaproszenie specjalnie dla niego. Delikatnie wyjął ze środka koperty równo złożony pergamin i przeczytał:

Serdecznie Zapraszamy
Ronalda Weasleya
Na ślub Hermiony Granger i Freda Weasleya
Który odbędzie się 15 czerwca w samo południe w rodzinnym domu Weasleyów – Norze.
Liczymy na Twoje przybycie.

    Przeczytał wiadomość jeszcze kilka razy. Nie mógł uwierzyć w to co właśnie przeczytał. Jego brat, Fred, żeni się z jego najlepszą przyjaciółką! Dłonie automatycznie zacisnęły mu się w pięści. Krew pulsowała mu w żyłach, a oddech stał się ciężki. Oparł się o parapet na wyprostowanych ramionach. Pozwolił, aby jego rude włosy rozwiał zimny wiatr. Musiał ochłonąć. Myśli latały mu po całej głowie, nie mogąc się z niej wydostać. Poczuł się, jakby ktoś go zranił, wbijając najostrzejszy nóż prosto w serce. Zawsze wiedział, że szatynka spotyka się z jego starszym bratem, ale nigdy nie przypuszczał, że ten związek zakończy się ślubem. Poczuł się nagle taki mały i bezradny. Często wyobrażał sobie, że to właśnie on spotyka się z Hermioną, że całuje jej malinowe usta i spogląda w te piękne czekoladowe tęczówki.
Co się ze mną dzieje? Nie jestem w niej zakochany!” Skarcił się w myślach, waląc się z całej siły ręką w policzek. Wziął głęboki oddech. „Musze się uspokoić”.
    Spojrzał w stronę sówki, która nadal siedziała na biurku, rozglądając się po całym pomieszczeniu. Ron podszedł do niej. Pogłaskał ją po pierzastym łebku, a następnie sięgnął do szuflady po pióro i pierwszy lepszy, czysty kawałek pergaminu. Napisał na nim:

Dziękuję za zaproszenie. Będę
Ron.

    Przywiązał list do nóżki sówki. Wziął ją delikatnie w dłonie i wypuścił, by poleciała z odpowiedzią.

***

    Do wielkiego dnia Freda i Hermiony został zaledwie jeden dzień. Ron powoli zaczął oswajać się z myślą, że jego najlepsza przyjaciółka i brat będą małżeństwem już za 24 godziny. Jednak teraz nie miał czasu aby się nad tym zastanawiać. Do załatwienia pozostało mu jeszcze trochę spraw.
    Ronowi nigdy (poza Balem Bożonarodzeniowym na IV roku) szata wyjściowa nie była potrzebna. Teraz jednak nie miał wyboru. Ślub to nie jakieś nudne spotkanie rodzinne, które odbywa się dziesięć razy w roku. Ślub to jedyna taka okazja, by wyglądać jak człowiek i bawić się dobrze wraz z gośćmi. Nie miał więc innego wyjścia, jak udanie się do sklepu Madame Malkin w celu kupna nowej szaty wyjściowej.
    Stał na podeście mierzony wzdłuż i wszerz. Już nie pamiętał jak to jest. Ostatni raz stał tutaj w wieku jedenastu lat, ale i tak matka nic mu wtedy nie kupiła, szatę dostał po Georgu.
- To będzie 15 galeonów – Powiedziała Madame Malkin. Rudowłosy położył pieniądze na blacie i wyszedł ze sklepu zabierając ze sobą pakunek z nowiutką szatą. Przeszedł obok Esów i Floresów, spoglądając na wystawę sklepową. Leżało na niej tyle książek, które tylko Hermiona dałaby radę przeczytać w czasie znacznie krótszym niż dziesięć lat. Mimowolnie zaczęły do niego powracać wspomnienia i wszystkie chwile spędzone z szatynką.
    Bardzo dobrze pamiętał jak martwił się o tę burze brązowych loków gdy padła ofiarą Bazyliszka, Jak był zazdrosny o Wiktora Kruma. A teraz, będzie zazdrosny o własnego brata. Czy to możliwe, znienawidzić człowieka tylko dlatego, że żeni się z twoją najlepszą przyjaciółką? W jego przypadku była to bardzo prawdopodobna opcja.
    Wciąż zastanawiał się, dlaczego tak szybko doszło do tego ślubu, aż zobaczył najnowsze wydanie „Proroka Codziennego”, gdzie niejaki jasnowidz Martin oznajmiał, że obecny rok, jest najlepszym czasem na wstąpienie w związek małżeński.
***

    Aportował się przed dobrze znany mu dom. Nora wyglądała niezwykle zjawiskowo. Dookoła działki posadzone były krzewy różane, na których mieniły się kwiaty o każdym możliwym odcieniu. Na środku ogrodu stała olbrzymia antresola przyozdobiona bladoróżowymi liliami. Naprzeciwko niej stały dwa, długie  rzędy krzeseł dla gości. Do każdego krzesełka przywiązany był mały, biały balonik. Za miejscem dla gości ustawiono cztery stoły, przykryte białymi obrusami. Trzy były przeznaczone dla gości, ostatni służył jako miejsce na przekąski. W powietrzu unosiły się zapachy potraw, które już spoczywały w wielkich półmiskach, na ostatnim stole.
    Ron uśmiechnął się na widok tego wszystkiego. Tak dawno tu nie był. Ale musiał się wyprowadzić. Ciągłe oglądanie ukochanej w ramionach innego było zbyt dużym obciążeniem wystarczająco poszarpanej już psychiki. Poza tym, nie chciał być ciężarem dla matki.
- Ron, Ron! – Rudowłosy obejrzał się w stronę nadchodzącego, znanego mu bardzo dobrze, głosu. – Ron, chodź, zająłem ci miejsce. – Harry jedną ręką klepał siedzenie obok siebie, a drugą machał w jego kierunku. Chłopak wolnym krokiem podszedł do przyjaciela i usiadł na krześle.
- To niesamowite! – Powiedział uradowany Harry. – Kto by pomyślał, Fred i Hermina. Aż mam ciarki. – Brunet podwinął rękaw marynarki i podsunął rękę prosto pod nos towarzysza. Ron nie odzywał się, patrzył to na antresolę, to na stoły z jedzeniem. W oddali dało się usłyszeć donośne krzyki pani Weasley, która prosiła, aby George się nie wygłupiał, i nie udawał, że zapomniał, gdzie położył obrączki.
- Nie przejmuj się stary. Wkrótce i my będziemy się żenić, to tylko kwestia czasu. – Harry poklepał przyjaciela po ramieniu, widząc jego zabłąkany wzrok. Cóż, w jego przypadku ślub nie był w cale tak odległą decyzją. Od roku był zaręczony z Ginny, która zrobiłaby swojemu chłopakowi istne piekło, gdyby nie zgodził się na małżeństwo.
- Proszę wszystkich o uwagę! Ceremonia zaraz się rozpocznie. – Pani Weasley uśmiechała się szeroko. Stanęła na drewnianym podeście pod antresolą i dała sygnał orkiestrze, by rozpoczęła granie ślubnego marszu.
    Nagle rozległa się znana wszystkim muzyka. Po beżowym dywanie szła Hermiona w towarzystwie pana Weasleya, ponieważ nadal nie mogła znaleźć swoich rodziców, których chcąc chronić przed Voldemortem, skasowała pamięć.
    Fred ubrany był w czarny smoking. W kieszonce na piersi znajdowała się czerwona róża. Natomiast suknia Hermiony była wykonana z delikatnej koronki, talię podkreślał czerwony pas, który idealnie pasował do róży Freda, za sobą ciągnęła długi tern. Włosy delikatnie opadały na jej nagie ramiona. Opalona skóra mieniła się w czerwcowym słońcu. Na szyi miała mały, złoty wisiorek w kształcie serduszka, na którym wygrawerowane było „F+H”. Jej wielkie brązowe oczy tryskały szczęściem.
    Ron nie mógł zaprzeczyć, że Hermiona stała się piękną kobietą. Tak bardzo chciał mieć ją tylko dla siebie. Móc dotykać jej aksamitnej skóry, całować koralowe usta i zatracać się w jej głębokim spojrzeniu. Ale teraz było już za późno, aby wyznać jej swoje uczucia. Czuł się tak beznadziejnie, że nigdy jej tego nie powiedział. Przecież nic go nie zatrzymywało. Miał z nią dobre relacje, kiedyś nawet Harry wyznał mu, że Hermina się w nim zakochała, ale należało to już do przeszłości. Teraz to Fred będzie spędzał z nią całe dnie i noce, to on będzie ją całował i tulił na dobranoc.
- … A jeżeli ktoś się sprzeciwia temu małżeństwu, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki. – Głos księdza sprowadził go powrotem na ziemię. Natychmiast odtrącił od siebie negatywne myśli. To może być jego ostatnia szansa powiedzenia jej, co tak naprawdę do niej czuje. Poczuł, jak wszystkie członki jego ciała zaczynają się denerwować. Oddychał głęboko próbując opanować emocje, ale to nic nie dało. Trzęsący się ja galareta wstał z miejsca. Biegnąc na chwiejnych nogach w stronę ołtarza, krzyczał:
- Nie zgadzam się! – Wśród gości można było dostrzec zdumienie. Szatynka drgnęła. Z jej oczu zniknęło szczęście, a pojawiło się zakłopotanie. Puściła ręce Freda i powoli zeszła do Rona. – Hermiono, kocham Cię. – wyszeptał, ale ona chyba wiedziała o co mu chodzi. Dotknęła swoją zimną dłonią do jego rozgrzanego policzka. Wzięła głęboki oddech i pocałowała go. Obią ją w pasie przysuwając bliżej do siebie. Mógłby całować ją godzinami. Miała takie miękkie i delikatne wargi.
- Ron, Ron! – Nagle poczuł, że ktoś szturcha go w ramię. Potrząsnął głową, a cały obraz natychmiast się zmienił. Dalej siedział na swoim miejscu wśród gości. – Ron, nie zasypiaj. Zaraz będzie przysięga. – Na twarzy Harry’ego malowała się ekscytacja i podniecenie, na Rona zaś, obrzydzenie i znudzenie. Nie chciało mu się już dłużej tu siedzieć. Mógłby w tym czasie rozsyłać zamówienia i zarabiać na życie, a musi tu siedzieć jak na tureckim kazaniu.
Harry ponownie walną go w ramię. – Patrz, to już. – Jego zielone oczy zaszkliły się. Dłonie złożył w delikatne piąstki i przyłożył do policzków, na ustach malował się wielki nieopanowany uśmiech. Wyglądał trochę jak dziecko, które ma przed sobą ogromy tort czekoladowy.
- … I ślubuję Ci wierność i uczciwość małżeńską – Fred cały czas patrzył się prosto w oczy swej ukochanej. Jeszcze tylko parę sekund i będą razem, już na zawsze.
Co za wiocha”, pomyślał Ronald. Wywrócił oczami, gdy Fred kończył mówić.
- Ogłaszam was teraz mężem i żoną. – Rzekł ksiądz, a każdy ze zgromadzonych na weselu, czekał niecierpliwie co będzie dalej.
    Ciała Freda i Hermiony zbliżyły się do siebie. Głoście zaczęli głośno krzyczeć i klaskać. Następne co widział Ron, to dwie zakochane w sobie osoby, złączone w pocałunku pełnym miłości. Zaczęło się w nim buzować. Serce pękło mu na milion maleńkich kawałeczków. Nogi zaczęły uginać się pod nim z bezsilności, a pod powiekami zaczęły wytwarzać się łzy.
    Wszyscy goście wstali z miejsc, by pogratulować młodej parze, a w przypadku kobiet, złapać także bukiet panny młodej.
    Postanowił, że to najlepszy moment aby się wycofać. Jeszcze popełni jakąś gafę, której potem będzie żałował do końca swojego żywota. Wolnym krokiem udał się od świętujących. Słyszał w oddali śmiechy, w tym donośny głos Ginny krzyczącej „Złapałam, złapałam. Teraz już mi się z tego nie wykręcisz, Harry!
    Spojrzał ostatni raz na Norę i rozbawionych przyjaciół, w tym na dziewczynę, którą kochał całym sercem, ale tą, która już nigdy się o tym nie dowie.
    Deportował się, prosto do swojego domu.


 "Miłość to jest jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego." - Luis Vaz de Camoes


_________________________________________________________
    I jak wam się podoba taki rozwój sytuacji?  Wiem, że paring Fred/Hermiona jest dość kontrowersyjny, ale ja osobiście go uwielbiam, a w polskiej sferze blogowej jest bardzo mało opowiadań o tej parze. Mam nadzieję, że jednak wam też przypadnie do gustu. 
    Nie dodałam do tej części żadnej muzyki, ponieważ pisałam to na lekcji WOSu, bez muzyki, za to  słuchając jakiś bzdur o partiach politycznych, a spisując do komputera, słuchałam wszystkiego po trochu. 



czwartek, 7 czerwca 2012

Miniaturka #1 - Tęsknota Georgea


24 Grudnia, 2018 rok.

    Przez ciemny, zasypany grubą warstwą śniegu, cmentarz szedł czterdziestoletni mężczyzna. Otulony w ciepłą, ciemnozieloną kurtkę i dość stary szal w kolorowe pasy. Ręce cały czas trzymał w kieszeni. Wiatr mierzwił jego gęste, rude włosy w każdy możliwy kierunek świata.
    Spadające z nieba duże płatki śniegu zasłaniały całą widoczność, ale to nie był dla niego problem. Znał tę drogę bardzo dobrze, na pamięć. Przychodził tu codziennie od dwudziestu lat. Bywały takie dni, że jego własna żona miewała do niego o to pretensje. 
    Coraz częściej w domu wybuchały awantury na temat zaniedbywania rodziny, coraz mniejszych funduszy, oraz braku czasu na zabawę z własnymi dziećmi. Powoli zaczynał być głuchy na te oskarżenia.
    Odkąd zginął jego brat, przestał być tym samym człowiekiem co kiedyś. „Sklep z Magicznymi Dowcipami” nie przynosił już takich zysków, i nie miał tak olbrzymiej popularności, jaki miał kilkadziesiąt lat temu. W dzisiejszych czasach już dwunastoletnie dzieci potrafią same stworzyć Wymiotki Pomarańczowe. Sklep zamierał.
    Chłopak odnalazł właściwą drogę. Szedł z głową spuszczoną w dół, kopał co większe zbitki śniegu, a na jego policzkach zaczęły tworzyć się drobne, złociste kryształki, płakał*. Który to raz w tym tygodniu?
    Można by pomyśleć, że w Wigilię Bożego Narodzenia, każdy człowiek chodzi radosny i szczęśliwy. Że nastrój ludzi zmienia się błyskawicznie. Spotkania z rodziną, wspólne rozdawanie prezentów, śpiewanie kolęd i wszelakiego rodzaju zabawy z poszukiwaniem orzecha włoskiego w cieście, który podobno osobie, która go znajdzie przyniesie szczęście w nowym roku, przestał je lubić dwadzieścia lat temu, w pierwsze święta bez tego drugiego.
    Znalazł się w alejce trzynastej. Automatycznie podszedł do ostatniego grobu po prawej stronie owej alejki. Usiadł na małej, lekko spróchniałej, drewnianej ławeczce. Jego wzrok zatrzymał się w jednym punkcie, na srebrnych literach, wybitych na kamiennej płycie, informujących, że tutaj spoczywa Fred Weasley. Dłonie wsunął w rękawy kurtki, a następnie położył je na kolanach. Było zimno, wręcz lodowato, ponad 20 stopni, poniżej zera, a on biedny nie zabrał rękawiczek. Mimo paraliżującego bólu, który dotknął jego dłonie, siedział na ławeczce bez najmniejszego ruchu. Uważał, że to mała cena, a ból niewielki w porównaniu do tego co przeżył ON, ten drugi, którego już z nim nie ma.
    Zmarzniętymi i drżącymi palcami sięgnął do kieszeni po różdżkę. Zatoczył nią delikatny mały okrąg. Na kamiennej płycie pojawiła się mała czerwona lampka, która natychmiast rozświetliła widniejący na niej napis. Iskierki wewnątrz znicza tańczyły najróżniejsze wesołe tańce. Nie chciał, by to się skończyło. Patrząc na ten ogień, zapomniał o zimnie, kłótliwej żonie i problemach finansowych. Ogarniał go spokój.
    Ciszę przerwał donośny dźwięk dzwonów, dochodzący z pobliskiego kościoła. „Pewnie rozpoczęła się już wigilia” pomyślał, ale nie chciał wracać do Nory. Tu mu było dobrze, wiedział, że on tu jest, nawet jeżeli go nie widzi.
    Ciągle pamięta, jakby to było wczoraj, gdy go stracił. To tak, jakby zgubić ukochaną przytulankę, którą miało się od dzieciństwa. On nic nie zgubił. Nadal miał małego, a raczej, dwa małe misie. Swój i swojego zmarłego brata. Posadził je na najwyższej półeczce w pokoju, sznureczkiem przywiązał ich łapki do siebie, tak by były nierozłączne. Poprosił matkę, by dla każdego z misiów uszyła miniaturkę swetrów z literkami F i G, takimi jakie dostawali w dzieciństwie. Teraz to owe misie przypominały najmłodszym członkom rodziny, że był tutaj ktoś jeszcze.
    Wstał z drewnianej ławeczki, marsz skierował ku bramie cmentarnej, jednak gdy znalazł się na skraju cmentarza, nie poszedł dalej. Zatrzymał się i odwrócił za siebie. Wydawało mu się, że widzi jego twarz, że uśmiecha się do niego i mówi coś, czego on nie może usłyszeć. Minęło tyle lat, a on nie potrafi zapomnieć swojego „przyjaciela od zbrodni”.
    Gdy znajoma postać znikła, cały przemarznięty, do najmniejszych kosteczek w całym swoim ciele, opuścił to miejsce. Wolnym krokiem wrócił do domu na kolację wigilijną.

    "Nic i nigdy nie zastąpi straconego towarzysza."
                                    - Antoine de Saint-Exupéry


______________________________________
* Było tak zimno, że łzy zamarzały.


Notka pierwszy raz pojawiła się dn. 5.05.2012, na portalu Blog.Onet
Dedykowana była @Dreamsources.




sobota, 2 czerwca 2012

Oficjalne przeniesienie

    Witajcie.
Doszłam do wniosku, że nie ma co czekać, skoro Onet chce usunąć swoją blogową część portalu, to nic tam po mnie. Jest mi przykro, że moja przygoda z tym portalem kończy się w taki sposób. Nie wiem czy dziś, ale w najbliższym czasie przeniosę tu moje historie i będę się starała regularnie dodawać nowe.
Pozdrawiam.