wtorek, 24 lipca 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 1


    Od pamiętnych wydarzeń w Hogwarcie minął rok. W tym czasie odbudowane zostały wszystkie sale lekcyjne, komnaty, dormitoria, oraz takie zakamarki o których istnieniu wiedzieli tylko nauczyciele oraz nieliczni wybrańcy, których ulubionym zajęciem było wałęsanie się nocą po szkolnych korytarzach. Gdyby ludność nie wiedziała, że został on zniszczony, nikt nie poznałby różnicy. Cały zamek wyglądał jak dawniej. Jedyne, co różniło go od pierwotnej wersji, to mała tabliczka, która zawisła przy wejściu do Wielkiej Sali. Wypisane były tam imiona i nazwiska wszystkich tych, którzy poświęcili swoje życie, aby ratować magiczny świat. Był to hołd, który należał się wszystkim poległym w bitwie. 


    Przez ostatnie kilka dni pogoda w Londynie niczym nie różniła się od tej z dnia poprzedniego. Wielkie, ciężkie i szare chmury za nic nie chciały odpłynąć z nieba. Ciemnoniebieskie krople spadały na ziemię, tworząc na chodnikach ogromne kałuże. Wiatr nie był silny, ale wiał na tyle mocno, aby mógł zmienić kierunek padającego deszczu. Nic więc dziwnego, że londyńskie ulice były prawie puste. Czasami ciszę przełamywał jakiś samochód lub kot chcący się schronić przed deszczem.
    Hermiona Granger szła opustoszałymi ulicami. Ręce trzymała w kieszeniach swojego granatowego płaszcza. Na głowę miała zarzucony kaptur, przez co nie można było dostrzec jej twarzy. Minął już tydzień odkąd wróciła z Hogwartu, a ona nadal żyła ostatnimi latami nie mogąc się od nich uwolnić. W nocy nawiedzały ją koszmary z dnia Bitwy o Hogwart oraz ciała zmarłych, najbardziej Freda, Lupina i Tonks. Właśnie dlatego szatynka postanowiła odpocząć od magicznego świata i wrócić do rodzinnego miasta. Sama McGonagall była bardzo zdziwiona faktem, że dziewczyna nie chce nadrobić ostatniego roku. Zawsze była uczennicą, dla której nauka była najważniejsza. Ale wspomnienia czasem bywają przytłaczające, zwłaszcza gdy są to złe wspomnienia. 
    Ciszę przełamał głośny grzmot. Burza trwała w najlepsze. Ale nie przeszkodziło to Hermionie, aby dotrzeć w wyznaczone miejsce. Przyśpieszyła kroku, bo deszcz zaczynał padać coraz mocniej. Dopiero na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy znalazła się przed biblioteką, którą pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. 

    W bibliotece panowała cisza. W powietrzu unosił się zapach starych i zakurzonych ksiąg. Buszowanie pomiędzy półkami wypełnionymi wszelką literatura dawało jej ukojenie. Nie ważne czy była to biblioteka Hogwaru, czy ta zwykła mugolska. Tyle wiedzy w jednym miejscu, to niesamowite, że tak pospolite miejsce jak biblioteka pozwala zapomnieć o wszystkim. Pierwszy raz poczuła, że wróciła do domu. 
    Powolnym krokiem ruszyła w stronę alejki poświęconej historii Anglii. Tyle lat uczyła się o wojnach z goblinami, że poznanie na nowo historii własnego kraju wydawało się być ciekawą odmianą. Sięgnęła ręką po pierwszą lepsza książkę i wyjęła ją z półki. Nie interesował ją tytuł, ważne, że była to książka nie magiczna. Gdy wychodziła z alejki zderzyła się z kimś, a książka jej, jak i osoby, na którą wpadła, upadły na podłogę.
- Ojej, przepraszam najmocniej. – Powiedziała szatynka schylając się po książki. 
    Dopiero gdy uniosła wzrok i oddając drugą książkę właścicielowi, zobaczyła kim była ta druga osoba. Stała przed nią dziewczyna o mniej więcej tym samym wzroście co ona. Ubrana była w ciemnoróżowy płaszcz, a w jednej ręce trzymała różowy parasol.  Jej długie i lekko falowane blond włosy, opadały delikatnie na ramiona. Skórę miała jasną, ale nie trupiobladą, a oczy, które były w niebieskim kolorze, poznała od razu. 
- Laura? – Zapytała nieśmiało. – Laura Lucy Palmer? 
- Hermiona? Hermiona Granger? – Obie dziewczyny patrzyły na siebie z niedowierzaniem. Czy to możliwe, aby wcześniej się już poznały.
- Tak to ja. – Odpowiedziała Hrmiona. – Nie wierzę, minęło tyle lat.
- Dokładnie. – Na twarzy Laury pojawił się wielki uśmiech. – Co powiesz na małe spotkanie? Za godzinę, w tej kawiarni naprzeciwko kina, musisz mi opowiedzieć dlaczego tak dawno cię tu nie widziałam. 
- Oczywiście. – Dziewczyny pożegnały się ze sobą, a szatynka dalej nie wierzyła z kim właśnie rozmawiała. Jej najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa dalej mieszka w Londynie. I poznała ją, mimo iż ostatnim razem widziały się przed rozpoczęciem jej szóstego roku nauki w Hogwarcie. 
    Za czasów, gdy Hermiona uczyła się w zwykłej mugolskiej szkole, były z Laurą nierozłączne. Najlepsze przyjaciółki na dobre i na złe. Mimo iż miały wtedy tylko dziesięć lat wszystko robiły razem. Były nie tylko najlepszymi uczennicami w klasie, ale także bardzo zamkniętymi w sobie osobami. Rzadko kiedy rozmawiały z innymi osobami w klasie, to właśnie je połączyło, nieśmiałość i skrytość. I kiedy już wszystko pięknie się układało, Hermiona dostała list z Hogwaru. Musiała okłamać swoja najlepszą przyjaciółkę, mówiąc, że wyjeżdża do prywatnej szkoły w Szkocji, ponieważ dyrektorem została jej daleka ciotka i Hermiona może uczyć się w niej za darmo. To było bardzo dziwne kłamstwo, ale czego można oczekiwać od jedenastolatki. 
    Szatynka wyjechała, czasami wracała do domu na wakacje czy święta, ale nie miała zbytnio czasu na widywanie się z Laurą, dostawała podobno mnóstwo prac domowych. Ale w jakiej normalnej szkole zadają prace domowe na wakacje? Później Hermiona w ogóle nie wracała, a ostatnie zdania jakie zamieniły między sobą, padły przed wyjazdem na szósty rok nauki.

    Hermiona szybko wróciła do domu, zostawiając w nim książkę, którą wypożyczyła. Przebrała się z przemoczonych ubrań w nowe, pomimo płaszczyka przeciwdeszczowego nieźle zmokła. 
    Godzina minęła błyskawicznie, nim Hermiona się obejrzała już siedziała w kawiarni naprzeciwko Laury opowiadając jej o swoim nagłym odejściu.
- To niesamowite, że udało mi się na ciebie wpaść! – Powiedziała blondynka z podekscytowaniem. W jej oczach można było dostrzec iskierki niedowierzania. – A jeszcze kilka dni temu zastanawiałam się, czy wrócisz do Londynu. 
    Hermiona podniosła filiżankę do ust i upiła z niej trochę gorącej czekolady. Chciała w ten sposób opóźnić torchę swoją odpowiedź. Mimo swojej wrodzonej inteligencji, niespecjalnie wiedziała co powiedzieć. Laura nigdy nie dowiedziała się, że jest czarownicą, a wyznanie, że pomagała w odbudowie szkoły dla czarodziejów, mogłoby nieźle namieszać, a także ujawnić świat magiczny na ujawnienie.
- Jak widzisz jestem. Muszę przyznać, że też się za tobą stęskniłam. I przepraszam, że nie odzywałam się przez tak długi czas, ale wystąpiły małe komplikacje. 
- Mi możesz powiedzieć śmiało. – Laura podniosła się odrobinę z krzesła, by być bliżej przyjaciółki i położyła jej dłoń na ramieniu. – No, postaram się jakoś ci pomóc.
- No wiesz, szło świetnie, ale rok temu wybuchł ogromny pożar i ciocia straciła wszystko. – Genialne kłamstwo, wreszcie mogła odetchnąć z ulgą.
- A matura? Jak ci poszła?
- Nie zdałam, ponieważ, - zawahała się. Ale następne słowa wcale nie były kłamstwem, no może troszeczkę. – Uczniowie byli tak przywiązani do szkoły, że postanowiliśmy pomóc w jej odbudowie. 
- Wiesz to bardzo ciekawe. – zaczęła Laura, w ogóle nie przejmując się tym, że ktoś mógł zginąć w owym pożarze. – Mój chłopak powiedział mi, że w jego szkole też był pożar, dlatego przeniósł się do nas. Tak go poznałam, ty też musisz! Jest niesamowity, przystojny, inteligenty i jaki z niego dżentelmen. Może chodziliście razem do szkoły, tylko o tym nie wiecie. – Każde słowo mówiła coraz szybciej, ledwo łapiąc oddech. Na twarzy blondynki pojawiła się jeszcze większa niż przedtem ekscytacja. - Mam świetny pomysł! Rodzice pozwolili mi urządzić imprezę z okazji świetnie zdanej matury, może wpadniesz? Poznasz parę osób. Może ciężko w to uwierzyć, ale coraz łatwiej idzie mi nawiązywanie kontaktów. Wiesz to chyba zostało spowodowane twoim nagłym wyjazdem w czwartej klasie. Gdybyś została nigdy nie zaczęłabym rozmawiać z niektórymi osobami.
    Hermiona patrzyła się na nią z niedowierzaniem. Czy to aby na pewno ta sama dziewczyna z którą się kiedyś przyjaźniła? W chwili obecnej w ogóle jej nie przypominała. Gdy mówiła tak szybko ledwo nadążała za jej słowami. 
    Po chwili zastanowienia nad znaczeniem słów dziewczyny, oferta imprezy okazała się dla szatynki bardzo kusząca. W końcu będzie mogła na dobre odizolować się od magii. Imprezy w Hogwarcie niczym nie przypominały angielskich domówek ze spokojną muzyką w tle i herbatnikami na porcelanowym talerzu. Te były znacznie bardziej wybuchowe i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, podczas jednej urodzinowej imprezy dla Lee Jordana, Fred i George wysadzili w powietrze kominek. Biedacy dostali szlaban na trzy tygodnie. Aż drobna łezka zakręciła jej się w oku na te wspomnienia i świadomość, że to już nigdy się nie powtórzy. Ale czy nie po to, tu przyjechała, żeby zapomnieć i żyć jak normalny człowiek? 
- To jak, przyjdziesz? – Niebieskooka wyrwała ją z przemyśleń. Blondynka uśmiechała się od ucha do ucha, wyglądała na bardzo szczęśliwą, aż Hermionie żal było odmówić.
- Dobrze, będę. – Odpowiedziała i zabrała się do jedzenia owocowej tarty, którą własnie przyniosła kelnerka.


    „I w co niby ja mam się ubrać?” Wraz z powrotem do normalności, powróciły typowe problemy charakterystyczne dla nastolatek. Hermiona stała przed swoją szafą z ogromnym bólem głowy. Od godziny nie robiła nic innego, tylko stała i patrzyła się w jej wnętrze, jakby odpowiedni strój miał sam z niej wystrzelić. Przecież nigdy nie przejmowała się wyglądem, dlaczego teraz tak bardzo jej na tym zależało? Przecież wygląd się nie liczy! Liczy się wnętrze i charakter! Może to zwyczajny stres przed poznaniem nowych znajomych, tak bardzo ją dręczył, albo po prostu przez tyle lat chodziła w czarnych szatach, że zapomniała jak interesująca może być zabawa modą?
    Dziewczyna wzięła głęboki oddech, postanowiła zaryzykować i zaufać przypadkowi. Zamknęła oczy i wyciągnęła pierwsze trzy rzeczy, które nasunęły się jej pod rękę.  

    Ubrana, w białą sukienkę z lekko falującymi, krótkimi rękawkami, sięgającą do kolan, spiętą w pasie skórzanym cienkim paskiem, stanęła przed drzwiami domu Laury i nacisnęła dzwonek, czekając aż drzwi się otworzą. Gdy była tu ostatnim razem miała zaledwie dwanaście lat, były to pierwsze wakacje po Hogwarcie. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Dom nie był już tylko samotnym prostokątem, stojącym na pustej posesji. Teraz otaczał go wspaniały ogród, w którym znajdowały się miliony kolorowych kwitaów. Sam budynek też trochę się powiększył. Miał delikatny brzoskwiniowy kolor i wznosił się na trzy piętra.
    W środku impreza musiała już trwać w najlepsze, bo muzykę można było usłyszeć z oddali. Okna mieszkania były zasłonięte, ale światła w nich były na tyle mocne, że doskonale oświetlały ulice. 
- Hermiona! – Drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Laura. Na jej twarzy malował się wielki uśmiech, a oczy tryskały szczęściem. – Jak dobrze, że już jesteś. Zaczynałam się martwić, że nie przyjdziesz. 
    Już przy wejściu Hermionę powitał głośny huk, muzyka była nastawiona na maksymalną głośność. Ludzie ganiali to w prawo, to w lewo, z kieliszkami w rękach. Nie trudno było się domyślić, co w nich było. Szatynka weszła głębiej w posiadłość. W salonie rozłożony był specjalny parkiet na którym tańczyło z pięćdziesiąt osób. To nie przypominało mieszania czy domu, tylko najprawdziwszy nocny klub. Na suficie zawisła dyskotekowa kula, a pod ścianą stał długi stół zastawiony najróżniejszymi drinkami. 
    „Myliłam się, wolę imprezy z wybuchającym kominkiem”. W głębi duszy lekko się przestraszyła. W Hogwarcie największą karą, za, za głośną imprezę było zostawanie po lekcjach, a tu może się zdarzyć wszystko. 
- Rozgość się. Ja pójdę przyniosę jakieś drinki i zaczniemy zabawę. – Laura szybko pobiegła do kuchni po nowe kieliszki, a następnie zniknęła między gośćmi przesiadującymi w salonie. 
    Muzyka robiła się coraz głośniejsza. W sercu Hermiony zawitał niepokój, do ciszy nocnej pozostały jeszcze dwie godziny, ale przecież zawsze mogą zareagować sąsiedzi. Odruchowo sięgnęła do torebki po różdżkę, aby rzucić zaklęcie wyciszające, ale szybko się powstrzymała. Przecież nie po to wróciła do domu, aby szastać zaklęciami na każdą stronę świata. Przysięgła sobie, że będzie używać magii tylko w skrajnych przypadkach, a skoro policja nie zainteresowała się imprezą, to może wszystko skończy się dobrze. Schowała różdżkę z powrotem do torebki. Odetchnęła głęboko i postanowiła gdzieś usiąść. 
    Ludzi było na tyle dużo, że jakiekolwiek swobodne przejście było niemożliwe. Co chwilę wpadała na pijanych gości, a w kątach stały migdalące się ze sobą pary. To nie było coś czym szczyciła się Laura. Szatynkę mocno zastanawiało, co takiego stało się przez ostanie lata, że zmieniła się tak bardzo. Starając odgonić od siebie myśli i cieszyć się imprezą, nie zauważyła, że na kogoś wpadła. Kolejny raz w dzisiejszym dniu. „To chyba jakiś żart” – pomyślała, ale prawdziwego szoku doznała, gdy zobaczyła z kim właśnie się zderzyła. „TO NA PEWNO JEST JAKIŚ ŻART!"



    I jak wam się podoba? Szczerze mówiąc, nie wyszedł on tak jak chciałam. Strasznie się namęczyłam pisząc te wypociny. Miałam już trzy wersje tego rozdziału, ale zdecydowałam, że ta chyba jest najbardziej logiczna i trzymająca się kupy, chociaż nie powiem, żeby długość mnie zadowalała. Cóż, poczekamy zobaczymy, może następny rozdział wyjdzie trochę lepiej.
    A tak kończąc te moje narzekania, chciałam wam bardzo podziękować, za te komentarze i wejścia na bloga. Nie przypuszczałam, że ktoś będzie tu w ogóle zaglądał z własnej woli. 


czwartek, 5 lipca 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Prolog

    Hermiona i Ron czekali na Harry’ego w jednej z sal we wschodniej części zamku, która była jedną z nielicznych, które nie ucierpiały podczas wojny. Minęła już prawie godzina, a ich przyjaciel nie wracał. Mimo wygranej przed kilkoma godzinami walki z siłami ciemności, zaczynali się denerwować. A jeżeli coś mu się stało? Wpadł na jakiegoś śmierciożercę, któremu udało się  pozostać niezauważonym? Czemu nie wraca tak dług? Próbowali wypatrzeć go przez okno, ale to nic nie dało, okna wychodzące na błonia znajdowały się z drugiej strony Hogwartu, te wychodziły w miejsce gdzie przenoszono wszystkich zmarłych. Jedyne co im pozostało to cierpliwe czekanie, jednak ciężko jest czekać, gdy nie można sobie urozmaicić tego czasu jakimś pożytecznym zajęciem.
    Po dwóch godzinach drzwi do Sali uchyliły się. Ukazała się w nich dobrze znana czarna czupryna z świecącymi na zielono oczami.
- Jesteś, nareszcie. – Zaczęła Hermiona. – Czemu to tak długo trwało? Schowałeś ją?
- Strasznie dużo osób kręci się teraz przy jego grobie, więc musiałem być ostrożny. Poczekałem ukryty pod peleryną, aż znajdą sobie inne zajęcia i zwyczajnie pójdą gdzieś dalej, poza zasięg mojego wzroku. Chciałem uniknąć pytań, dlaczego to robię, sami wiecie.
- Rozumiemy doskonale, stary. – Ron poklepał Harry’ego po ramieniu i uśmiechając się do niego. – No to, co teraz robimy? Wszystko skończone.
Zapadła cisza. Nikt nie miał pojęcia co zrobić z taką ilością wolnego czasu. Nie musieli się szykować na żadne egzaminy końcowe, nie musieli odrabiać szlabanów u Filcha, a także trenować do żadnego meczu. Zawsze wyobrażali sobie co się stanie gdy skończą szkołę, że zostaną słynnymi aurorami lub uzdrowicielami. Ale nie skończyli szkoły i nie dostali dyplomu ukończenia, więc co teraz zrobią? Nie mogą powtarzać roku, nieważne jak bardzo by tego pragnęli, ponieważ szkoła stała się jedną wielką ruiną.
Dość długą ciszę przerwało nagłe wtargnięcie pana Weasleya do klasy.
- O, tutaj jesteście. – Powiedział lekko zdyszany. – Hermiono wszędzie cię szukaliśmy. Mamy dobre wieści. Ministerstwo znalazło twoich rodziców i wróciło im pamięć. Możesz teraz spokojnie wrócić do domu, gdzie czekają na ciebie z gorącym obiadem.
Hermiona rozpromieniła się na te słowa, ale nic nie odpowiedziała. Odwróciła się do okna i spojrzała na rozległy krajobraz. Majowe słońce nie było jeszcze na tyle mocne, aby spowodować upał, ale było już na tyle ciepło, że można było chodzić bez żadnych dodatkowych okryć. Spojrzała na uczniów cieszących się ze zwycięstwa, ale była też grupka tych, którzy nadal opłakiwali swoich zmarłych. George nie pojawił się podczas wspólnego posiłku w Wielkiej Sali, ciągle siedział zmartwiony przy ciele brata.
Miała wracać od razu po wszystkim do domu. Spędzić trochę czasu z rodziną, której nie widziała już tak długi czas, ale patrząc na te martwe ciała, coś w niej pękło. Ona nie zobaczy ich tylko kilka tygodni więcej, inni, nie zobaczą swych bliskich już nigdy.
- Nie. – Odwróciła się do ojca Rona. – Zostanę i pomogę odbudować to co się da. Jestem to winna. Wszystkim, bez wyjątku.
- Skoro tak wolisz. Dobrze, przekażę tę wieści Robertsowi, który akurat rozmawia z twoimi rodzicami o tym co się tu wydarzyło, i poproszę o przekazanie tej informacji. – Uśmiechnął się, a po chwili zniknął za drzwiami.
- Czyli, to oznacza, że zostajesz? – Zapytał z niedowierzaniem Ron.
- A co, mam cię zostawić, żeby jakaś blondyna flirtowała z tobą bez mojej wiedzy. – Stwierdziła lekko przesłodzonym tonem. - Nic z tego Ronaldzie. Jesteś na mnie skazany!  – Zaśmiała mu się prosto w twarz, a następnie niespodziewanie go pocałowała.
- Proszę was, nie przy ludziach! – Powiedział czarnowłosy z udawanym obrzydzeniem.
- Oh, Harry, prawie zapomniałem, że tu jesteś. – Ron obiął jednym ramieniem Hermionę, a drugim Harry’ego. – Coś czuję, że narobimy tym biednym ludziom kłopotów. Myślicie, że są gotowi na nasze trio?
- Nie. Zdecydowanie nie. – Usłyszał w odpowiedzi swoich przyjaciół. Już po chwili cała trójka leżała na ziemi, tarzając się ze śmiechu. Musieli się trochę od stresować, skoro od następnego poranka będą chcieli zrobić wszystko, aby ten zamek znowu przypominał taki Hogwart, jaki zapamiętali z czasów gdy pierwszy raz go ujrzeli.







    I oto jest prolog. mam nadzieję, że się wam podoba. Może nie jest jakoś specjalnie długi, ale prologi nigdy nie były moją mocną stroną. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. 
   Zaczęły się wakacje, a szkoła odeszła w niepamięć, jak tam wasze oceny końcowe? Moje tak przeciętnie, nigdy nie byłam orłem w szkole, więc nie specjalnie się tym przejmuję, zresztą matura dopiero w 2014, hehe ;) 




niedziela, 1 lipca 2012

Miniaturka #3 - Nocny patrol

Od autora: Akcja tej miniaturki dzieje się na siódmym roku. W mojej głowie narodził się pomysł przesunięcia o rok wszystkich zdarzeń, które działy się w kanonie. (Coś w stylu akcji z Księcia w siódmej klasie)
Nie wiem, czy ta miniaturka wam się spodoba, ponieważ wg mnie jest trochę chaotyczna i osoby, które nie mają dostępu do moich myśli (czyli wszyscy czytelnicy) mogą nie być wstanie odszyfrowania o co w niej dokładnie chodzi.


***

    Hermiona zaniepokojona dość długim czekaniem na swojego towarzysza, zaczęła chodzić w koło korytarza, spoglądając co chwila na zegarek. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby spóźnił się dłużej niż dziesięć minut.
    Nagle dźwięk szybkich kroków dobiegł do jej uszu. Pięknie wypolerowane pantofle uderzały o kamienistą podłogę z olbrzymią gracją. Wiedziała, że już nadchodzi. Zza rogu wyłoniła się znajoma postać w tlenionych blond włosach.
- Spóźniłeś się Draco. – Powiedziała spokojnie. – Gdyby w moim interesie było odejmowanie punktów prefektom naczelnym, odjęłabym Ślizgonom co najmniej połowę. – Na te słowa uśmiechnęła się i podeszła bliżej chłopaka.
- Wiesz, posiadanie tak wspaniałej fryzury wymaga czasu. – Hermiona patrzyła się ze skrzywioną miną, gdy młody Malfoy zaczął wyczyniać różne dziwne pozy ze swoją grzywką. - Czyli, to oznacza, że nie dasz mi buziaka? – Zapytał z powagą, po zakończeniu wygłupów.
- Nie. – Odpowiedziała krótko, śmiejąc się i wystawiając do niego język. – Ale, jeżeli będziesz grzeczny, to może dam ci na koniec naszego patrolu. – Uśmiechnęła się zalotnie. Chwilę później, już razem, poszli patrolować korytarze.
    Lubili się, nie było kutemu żadnych wątpliwości, a ich wspólne patrole okazały się idealnym momentem na spotkania, których nie mogliby urządzać za dnia. Staliby się chodzącą sensacją, ludźmi, którzy nienawidzili się tyle lat, a teraz trzymają się za rączki i uśmiechają na widok tego drugiego. Taką nienaturalną rzeczą, labolatoryjną modyfikacją.
Ale taka jest miłość, uderza w ciebie znienacka i za nic nie chce się odczepić. Nie ominęła ona nawet Dracona Malfoya i Hermiony Granger.

    Wszystko zaczęło się na początku tego roku szkolnego, gdy profesor Dumbledore wybrał właśnie tę dwójkę na prefektów naczelnych. Pierwsze tygodnie ich wspólnej pracy nie były przyjemnością, nie tylko dla nich samych, ale także dla personelu szkoły. Prawie codziennie byli wzywani do rozgromienia bójek, w które ta dwójka toczyła między sobą, podczas patrolowania korytarzy.
    Wszystko zmieniło się w dzień, gdy Harry z Ronem zaczęli pomagać Dumbledore’owi w jakiś misjach. Przyjaciele brązowowłosej nie chcieli jej powiedzieć, czym się zajmują. Według nich było to zbyt niebezpieczne i mogło zagrozić jej życiu. Dziewczyna poczuła się opuszczona. Przyjaciół nie widywała całymi dniami, i jedyną możliwością wyrzucenia z siebie wszystkich negatywnych myśli i emocji, stały się patrole z Draco. Okazało się, że chłopak mimo wszystko, jest doskonałym słuchaczem i pocieszycielem. On także żalił się Hermionie ze złej sytuacji w domu, czy coraz częstszych kłótni z innymi Ślizgonami, którzy twierdzili, że blondyn się za bardzo zmienił. Przyjaźń rosła z dnia na dzień.

    Znaleźli się już na czwartym piętrze, a na ich zegarkach wybiła godzina dwudziesta trzecia. Mogli więc zrobić sobie chwilę przerwy, usiąść na parapecie i spokojnie porozmawiać.
- Wiesz, że muszę już jutro podjąć decyzję? – Zaczął niepewnie Draco. Jego głos drżał.
    Hermiona patrzyła na niego wielkimi czekoladowymi oczami. W pół mroku i świetle księżyca wyglądał tak niewinnie. Nie wierzyła, że byłby wstanie zrobić to, o co proszą go Śmierciożercy z samym Voldemortem na czele.
- Nie zrobisz tego, prawda? – Ujęła jego dłoń. On nie spojrzał na nią, nie odezwał się. Po prostu siedział bez ruchu, wpatrując się w ścianę. – Posłuchaj mnie. – Powiedziała cicho. – Jemu nie zależy na tobie. On tylko chce zabić wszystkich tych, którzy nie są czystej krwi. Wymorduje wszystkich mugoli, mieszańców, a także szlamy… - Zawahała się. Bała się powiedzieć następne słowa. – W tym mnie. – Dodała jeszcze ciszej.
    Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Przysunęła się bliżej niego i położyła głowę na jego torsie. Wiedziała, że jeżeli chłopak zgodzi się, to mogą być to ostatnie chwile spędzone razem z nim.
Ona nie chciała przecież od życia tak wiele. Chciała tylko poczuć zapach jego perfum, przytulić się do niego w chwili słabości, być po prostu szczęśliwą przy jego boku. Ale to wszystko zanikało w niewidzialnej mgle.
- Proszę nie rób tego. – Załkała.
- Ty chyba tego nie rozumiesz. – Odpowiedział twardym i zimnym tonem, odtrącając ją od siebie. Wstał i stanął przed nią, kontynuując swoją wypowiedź. – Tu nie chodzi tylko o to! Jeżeli nie przyłączę się do niego, zniszczy nie tylko was, ale i nas. Wszystko zależy od tego co kazał mi zrobić, nie rozumiesz tego! To jedyny sposób, aby uratować chociaż część tego świata. – Na jego twarzy zaczęło malować się zakłopotanie i bezsilność. Wielkie krople łez zaczęły spływać po jego policzkach. – Ale to i tak bez znaczenia, bo ja nie dam rady! – Wrzasnął na cały korytarz. Nogi się pod nim załamały, usiadł na ziemi, pod najbliższą ścianą. Kolana podciągnął pod brodę. W ten sposób chciał dać ujście tym wszystkim negatywnym emocjom, które tłukły się pod jego blond czupryną już od dawna.
    Hermiona otarła swoje łzy. Wstała z parapetu i wolnym krokiem podeszła do niego. Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Sama nie mogła uwierzyć, że człowiek może w jednej chwili czuć tyle sprzecznych emocji – ból i cierpienie, ale jednocześnie miłość i troskę o innych.
- Pomogę ci. Razem na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Może Dumbledore mógłby…
- A czy widziałaś, żeby nasz kochany dyrektor bywał ostatnio w szkole? Nie! Nie obchodzą go uczniowie. Gdyby tu był, ten malec z Hufflepuffu nie zostałby zamordowany podczas ferii zimowych! Zamiast chronić uczniów, woli łazić gdzieś z Plotterem i Webeleyem. Oni też o tobie zapomnieli! Czy rozmawiali z tobą o tym, gdzie się włóczą po nocach!? NIE!
    Trafił. Trafił w jej najsłabszy punkt. Doskonale wiedziała, że przyjaciele odsunęli się od niej. Ale zawsze próbowała sobie jakoś to wytłumaczyć, znaleźć racjonalne wyjście, dlaczego tak postąpili, ale ostatnimi czasy zaczynała wątpić w siłę tej wieloletniej przyjaźni.
    Wzięła głęboki oddech. Spojrzała na Dracona, który nadal siedział załamany pod ścianą. Pierwszy raz w życiu dała się przyłapać na tym, że nie wie co zrobić dalej. W którą stronę ruszyć i o czym zapomnieć.
- Masz rację. – Powiedziała po chwili ciszy. – Straciłam ich. Dlatego nie mogę pozwolić, żebym straciła i ciebie! To zbyt trudne. Jeszcze nigdy tak nad tym nie myślałam i wiem, że to tchórzostwo, ale nie pozwolę mu ciebie skrzywdzić. Jeżeli tak bardzo mu zależy, sam wykona to zadanie. Mam pewien plan, który może wypalić, ale potrzebuję twojej pomocy, Draco. A jednym z warunków jest, że NIE udasz się jutro do Voldemorta i nie przyłączysz się do niego.
    Malfoy patrzył na nią z niedowierzaniem. O tak późnej porze jego mózg nie myślał już tak, jak powinien. Nie rozumiał słów, które Hermiona do niego mówiła. O jakim ona planie bredziła? Czy ona nie rozumie, że jeżeli nie stawi się u Czarnego Pana, to ten zabije wszystkich obecnych w Malfoy Manor.
    Ale coś w niej takiego było, że poddał się. Kiwnął głową i obiecał, że nie spotka się jutro z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, tylko pomoże jej dokończyć plan, który już od kilku tygodni wprowadzała w życie.
    Pomogła mu wstać. Przytuliła się do niego w podzięce, że przystał na jej prośbę. Teraz zostało już tylko jedno.