środa, 29 sierpnia 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 3

    Poniedziałkowy poranek niczym nie przypominał minionych dni. Chmury odpłynęły daleko na zachód, a ich miejsce zastąpiło ciepłe lipcowe słońce. Wyschły już prawie wszystkie kałuże, a ptaki ponownie zaczęły śpiewać wesołe melodie.
- Słyszysz, powiedz jej, to. – Powiedział Ron do Harry’ego tonem troskliwego ojca.
    Harry westchnął. Nie chciał mówić przyjaciółce, że przez jej chęci poznania co knuje Malfoy, nie zdążył złożyć dokumentów na szkolenia aurorskie. Cały czas wracały do niego wspomnienia z dzisiejszego ranka, gdy zaraz po śniadaniu udał się prosto do Ministerstwa Magii.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się do starszego i lekko już łysiejącego aurora, który przyjmował zgłoszenia kandydatów. Dziarskim krokiem, cały rozpierany przez niespożytą energię, podszedł do niego.
- Dobry panie Potter. – Odpowiedział mężczyzna. – Słucham pana.
- Ja chciałem złożyć deklarację na te szkolenia dla przyszłych aurorów, które organizuje ministerstwo.
    Starzec przeczesał palcami swoją bródkę, która na oko miała dziesięć centymetrów długości. Drugą ręką wziął od Harry’ego teczkę. Otworzył ją i wyjął z niej plik wypełnionych formularzy.
    Czytając je kiwał lekko głową, czasami lekko się uśmiechał, a gdy przeczytał kilka kartek, schował je z powrotem do teczki i oddał ją właścicielowi.
- Cóż… - zaczął niepewnie. – Ma pan świetne opinie, bardzo chętnie przyjęlibyśmy tak zdolnego człowieka, ale … - Zawahał się, a na twarzy Harry’ego pojawił się lekki niepokój. - … przyszedł pan za późno. Wszystkie miejsca zostały już zajęte.
    Czarnowłosy poczuł jak w gardle rośnie mu wielka gula.
- Ostatnie miejsce zajął, dokładnie godzinę temu, Andrew Swilt. Bardzo mi przykro, panie Potter.
    Harry odwrócił się i udał do wyjścia z gabinetu, głową spuszczoną w dół. Nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Jego największe marzenie się nie spełni, a było już tak blisko. A wszystko przez jego kompletny brak asertywności, bo nie umiał odmówić Hermionie, gdy ta nalegała na piątkowe spotkanie. Żałował, że nie przyszedł do przyjaciółki spóźniony, by móc oddać deklarację. Ale przecież termin składania podań, jeszcze nie minął, po prostu było za dużo chętnych. Miejsc mogło zabraknąć w każdej chwili.
    Wiedział, że nie może być zły na podejrzenia Hermiony. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby przyjaciółka wiedziała o jego planach, kazałaby mu iść i nie przejmować się jej sprawami. Ale on chciał zrobić wszystkim niespodziankę, dlatego nic nikomu nie powiedział. Jedyną tajemniczą osobą był Ron.
    Harry trzymał już dłoń na klamce, gdy stary auror odezwał się:
- Jest jeszcze jedna możliwość, aby dostał się pan na te kursy. – W oczach Harry’ego pojawiła się nadzieja. – Jest pan znaną postacią. To właśnie dzięki panu został pokonany największy czarnoksiężnik naszych czasów, Lord Voldemort, w takim wypadku może mógłbym…
- Nie! – Harry wpadł mu zdanie. – Nie chcę dostawać się na te zajęcia w taki sposób! Jeżeli mam wykorzystywać, to, że jestem wybrańcem, to proszę od razu wykreślić moje nazwisko z listy!
    Auror westchnął, ale i jednocześnie delikatnie się uśmiechnął. Pomilczał chwilę, intensywnie nad czymś myśląc, potem podrapał się w głowę i rzekł:
- Honor, to bardzo ważna cecha dobrego aurora. W takim razie wpiszę pana na listę rezerwową. Może ktoś jeszcze zrezygnuje.
- Dziękuję. Odpowiedział uprzejmie Harry, uchylając lekko drzwi.
- Proszę wyczekiwać mojej sowy.
    Harry zniknął za drzwiami.

- Słyszysz! Musisz! - Ron szarpał Harry’ego za ramię, odganiając od niego wspomnienia.
- Ale co to da? Nie zmienię przeszłości. Zresztą, teoretycznie, nie spóźniłem się na ostatni termin. Po prostu te kursy były za bardzo oblegane. Zgłoszę się za rok.
    Ron pokiwał twierdząco głową. W głębi duszy wiedział, że Hermiona nie ma z tym nic wspólnego, ale sądził, że wpędzenie jej w poczucie winy spowoduje, że przestanie interesować się sprawą Malfoy’a.
    Kochał ją i to bardzo, ale jej obsesja (mimo iż tylko kilkudniowa) dała się już nie do zniesienia. Przez cały weekend, docierały do niego jej listy, w których dokładnie wszystko, opisywała i analizowała. „Dlaczego Malfoy przyczepił się do Laury?” to pytanie pojawiało się co najmniej dziesięć razy w jednej wiadomości. W sumie uzbierało się czternaście też i spekulacji.
    Harry dumał przez chwilę nie dając Ronowi żadnej innej odpowiedzi. Mimo braku zainteresowania rozmową, ten nadal go nakłaniał, aby poważnie porozmawiał z przyjaciółką. Chcąc wreszcie porozmawiać o czymś innym, zapytał:
- Kiedy Ginny wraca z Francji?
- W środę – Odpowiedział rudowłosy.
    Ta wiadomość podniosła Harry’ego na duchu. Nie widział się z nią już tak długo. Wprawdzie pisali do siebie tak często, jak się tylko dało, ale listy, a spotkanie z żywą istotą, zupełnie nie idą ze sobą w parze.
    Ginny ostatni rok spędziła we francuskiej Akademii Magii Beauxbatons. Matka nie pozwoliła jej uczestniczyć w odbudowie Hogwartu. Twierdziła, że nauka jest najważniejsza i to jej - jako matki - obowiązek by jej córka zdobyła potrzebne do życia wykształcenie.

    Punktualnie o godzinie osiemnastej w Norze rozległo się cichutkie pukanie do drzwi. Harry z Ronem doskonale wiedzieli, że to Hermiona, więc od razu wpuścili ją do środka. Po krótkim powitaniu wszyscy troje usiedli w pokoju Rona.
- Mam tutaj adres od Luny. – Hermiona zaczęła wymachiwać przed oczami chłopaków, małą karteczką z zapisanym adresem. – Niestety Luna jest zajęta i nie może z nami iść…
- Dzięki Ci Merlinie! – Ron uniósł ręce ku niebu w geście dziękczynnym.
    Harry musiał walnąć go z łokcia w żebra, bo na twarzy Hermiony zaczynało pojawiać się zdenerwowanie. Gdy tylko rudzielec się uspokoił, zaczęli ustalać szczegóły operacji „Wyciągnąć Informacje od Mopsa-Pansy”
    Postanowili, że wybiorą się do niej już jutro. Na początku w planach było wypicie eliksiru wieloskokowego i pod jego wpływem podać się za ankieterów z Żonglera, ale bez Luny oraz, że pytanie o Malfoy’a nie przystoi ankieterom, ten pomysł wydał się zbyt ryzykowny, więc szybko został odrzucony. W końcu z braku jakichkolwiek pomysłów, stanęło na zwykłych „przyjacielskich odwiedzinach” .
- Dobra, więc wszystko ustalone. Widzimy się jutro.
    Hermiona pożegnała się z chłopcami i cała w skowronkach opuściła Norę. Gdy tylko drzwi się zamknęły odezwał się Ron:
- To prawda, że z wiekiem zaczynają wariować.


    Następnego dnia o dziewiątej, Ron, Harry i Hermiona spotkali się na pobliskiej polance, oddalonej tylko dwa kilometry na zachód od Nory. Gdyby nie, czekające zadanie, mogliby spędzić na niej cały dzień, ponieważ polanka okazała się niesamowitym miejscem.
    Polana otoczona była z trzech stron drzewami, głównie iglastymi. Znajdowało się małe jeziorko, w którym radośnie pluskały się ryby, a na liliach wodnych siedziało kilka żab. W powietrzu dało się wyczuć lekką woń polnych kwiatów, które delikatnie znikały za wysoką, nieprzystrzyżoną trawą.
- Parkinson mieszka za lasem. – Oznajmiła Hermiona, wskazując ręką w stronę drzew. – jeżeli szczęście nam dopisze, to dowiemy się czegoś. Do dzieła drużyno!
    Pełna energii ruszyła przed siebie, a chłopcy wolno i niechętnie powlekli się za nią, co chwila ziewając. O godzinie dziewiątej rano, zdecydowanie woleliby dalej spać i śnić o hipogryfach, niż iść przez las w nieznane.
    Podczas wędrówki niewiele ze sobą rozmawiali. Hermiona biegła kilka metrów przed Ronem i Harrym. Zdarzało się, że co jakiś czas pokrzykiwała „To już blisko!”, na co jej towarzysze reagowali co najwyżej skinieniem głowy i krzywym uśmiechem.
    Po godzinnym spacerze wśród komarów, much i innych owadów, las zaczął się przerzedzać. Wyszli na polanę, która znacznie różniła się od tej, na której spotkali się rano.
    Trawa była bardzo nisko przystrzyżona i pożółkła, nie rosły na niej żadne kwiaty. Po środku znajdował się mały dwupiętrowy cytrynowo zielony domek ze spiczastym brązowym dachem, otoczony niskim płotkiem. Wysoka wierzba posadzona obok niego powodowała, że ta niewielka posiadłość znajdowała się w cieniu.
    Cała trójka ruszyła przed siebie. Po przejściu kilku kroków poczuli dziwne uderzenie zimna, coś jakby przechodzili przez ducha. Nie było to przyjemne uczucie.
- Zaklęcia ochronne przeciw mugolom, aby nie dostrzegli domu. Tylko czarodziej go zobaczy. – Wyjaśniła Hermiona, gdy Harry z Ronem zaczęli z wyrazem zakłopotania i zdziwienia, wpatrywać się w stronę niewidzialnej bariery.
    Gdy podeszli do drzwi spostrzegli na nich małą tabliczkę: PARKINSONOWIE.
- A więc trafiliśmy dobrze. – Powiedział Harry pod nosem.
    Wzięli głębokie oddechy i zapukali. Nikt nie otwierał, więc zapukali po raz drugi. Dalej cisza. Hermiona trzymała już dłoń w górze, aby zapukać trzeci raz, gdy drzwi w końcu  się otworzyły.
    Stanęła w nich, dobrze znana wszystkim dziewczyna o twarzy mopsa. Wyraźnie było widać, że jest zmęczona i niechętna do rozmowy. Włosy miała rozczochrane i ubrana była w pasiastą piżamę. Grymas na jej twarzy powiększył się jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, kto zapukał do jej domu.
- Skąd macie mój adres? – Zapytała.
- Pansy! Skarbie, kto przyszedł!? – Z wnętrza domu dobiegał czyjś lekko ochrypły głos.
- Nieważne babciu! Nikt istotny! – Odkrzyknęła, po czym zwróciła się w stronę swoich „gości”. – No już, po co tu przyleźliście?
- A może to ten miły pan z domu za wzgórzem!? Jeżeli ma ze sobą ten pyszny dżemik to zaproś go do środka! – Krzyknęła babcia Parkinson.
- Nie ma tu żadnego dżemu! – Pansy wzięła głęboki oddech.
    Hermiona miała zamiar coś powiedzieć, ale Ron wszedł jej w słowo.
- Dlaczego kupowaliście „Żonglera”?
- ŻONGLER! CZY TO JUŻ NOWY NUMER! – Wrzasnęła starsza pani.
    Pansy nie wytrzymała, wyszła na ganek i zamknęła za sobą drzwi. Krzyki babci stały się ledwo słyszalne.
- Jak widzicie babcia jest poważnie chora. Zajmuje się głupotami i czyta takie idiotyzmy. – Wywróciła oczami - Będziecie się streszczać, czy poszczuć was psem?
- Chcemy cię zapytać o Dracona. – Odezwał się Harry. – Widzieliśmy go w dość dziwnej sytuacji. Odwiedzał..eee… mugolskie banki. – Wymyślił na poczekaniu. - Wiesz może, o co chodzi?
- Chodzi nam o to, czemu łazi po mugolskiej części Londynu jakby nigdy nic. Przecież dobrze wiemy, że wy Ślizgoni i cała jego rodzina, gardzi tym gatunkiem. – Powiedziała spokojnie Hermiona.
- A trzeba tez dodać, że zadaje się z mugolkami. – Dorzucił Ron.
    Parkinson ponownie wzięła głęboki oddech. Przymknęła na chwilę oczy. Otworzyła je bardzo powoli. Przez chwilę wpatrywała się w czubki butów całej trójki.
- Posłuchajcie mnie – odezwała się po chwili milczenia. – Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo się nim interesujecie. Ale jeżeli musicie wiedzieć, bo bez tego eksplodują wam głowy, to powiem wam. Dracuś przechodzi teraz bardzo trudny okres w swoim życiu. Próbuje odnaleźć siebie na nowo, jego psychika jest bardzo krucha. Powiedział to wszystkim swoim przyjaciołom. Jeżeli nic o tym nie wiecie, to nie jesteście jego przyjaciółmi.
- Ale, posłuchaj moja przy… - Hermiona próbowała przerwać jej monolog, ale Pansy nie dała sobie przerwać.
- I tak powiedziałam wam za dużo. Zabierajcie swoje Gryfońskie i zapyziałe tyłki z mojego podwórka! I nie wtrącajcie się więcej w sprawy ciężko schorowanego człowieka! – Cała czerwona na twarzy odwróciła się i weszła do domu, głośno zatrzaskując za sobą drzwi, zanim ktoś zdążył coś jeszcze powiedzieć.
    Harry, Ron i Hermiona z niezbyt zadowolonymi minami i mieszanymi uczuciami, odwrócili się i ruszyli w drogę powrotną, zostawiając polanę domu Parkinsonów zdaną na działanie ciepłych promieni słonecznych. Gdy znaleźli się poza ochronną anty-mugolską barierą, a polanka zniknęła całkowicie za drzewami, rozpoczęli próbę konwersacji.
- Czyli ta jego wielka miłość do Laury, to jakiś uraz psychiczny? Choroba przysadki mózgowej czy innego narządu? – Wyrzucił z siebie Ron. - Nic nam to nie dało! – Wrzasnął tak głośno, że kilka ptaków, wystraszonych tak nagłym hałasem, odfrunęło z pobliskiego krzaczka.
- Nie wierzę w to! – Krzyknęła Hermiona – Widać było, że jest w pełni świadomy tego co robi i z kim się zadaje!
- Hermiono, to była totalna strata czasu! Widać było, że ona nic nie wie o Larrie…
- Laurze. – Poprawił go Harry.
- Nieważne. – Ron prychnął ze złości, a jego twarz przyjęła kolor purpury. – Nie uwierzę w te gadki o chorobie! – Harry walnął go z łokcia, aby się uspokoił. Rudzielec zamknął się na chwilę, ale nadal dyszał z wściekłości.
- Masz rację. – Powiedziała szatynka przytłumionym głosem. – Przepraszam, że was w to wciągnęłam, ale tak bardzo chciałam się dowiedzieć, o co mu chodzi. – Jej oczy zaszkliły się i jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Wytarła ją szybko rękawem. - Przecież go znacie, jest zdolny do wszystkiego! A Laura jest taka bezbronna, nie poradzi sobie, gdy ten ją zrani.
    Stanęła przy pierwszej lepszej sośnie i oparła się o nią. W tej chwili poczuła się taka bezradna i mała.
    Kto wie, jaki podły plan narodził się w głowie Malfoya. A bez podstawowych informacji nie może zacząć działać. A jeżeli on chce jej zrobić krzywdę lub zranić ją, tak dla zabawy? W końcu to były śmierciożerca. A takich typów należy się wystrzegać! Tyle, że Laura nic o tym nie wie i to ją spycha na przegraną pozycję. Będzie ślepo wierzyć w to, że Malfoy, to chłopak idealny.
    Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach. Nie wytarła ich.
    Harry i Ron podeszli bliżej Hermiony. W tej chwili, gdy patrzyli jak walczy ze swoimi myślami, poczuli się okropnie, jak egoiści, że nie wspierali jej od samego początku. Zrozumieli, że nie ważne jak ta sprawa będzie im nie na rękę, muszą z nią zostać. Przecież nie mogą pozostawić jej samej sobie, w tak trudnym dla niej momencie.
    Ron stanął z nią twarzą w twarz. Wytarł dłonią łzy z jej policzków, objął ramieniem i pocałował w czoło. Nie chciał, żeby płakała. Nie lubił oglądać jej w takim stanie. Nie lubił jej łez oraz smutku widniejącego na jej twarzy. Chcąc rozładować zaistniałe napięcie zażartował:
- Wybaczymy ci wszystko jak tylko poczęstujesz nas tymi pysznymi ciasteczkami.
    Harry zachichotał.
- Ron, ty wciąż o jednym. – odpowiedziała, już nieco weselszym tonem.
    Nie wspominając już o rozmowie z Pansy, Malfoyu i Laurze, ponownie ruszyli w drogę powrotną. A gdy przeszli cały las, deportowali się prosto do domu Hermiony.



    Nareszcie go przepisałam! Miałam go dodać od razu po moim powrocie, ale wyszło jak wyszło. No trudno. Przepraszam was, że nic się w nim takiego specjalnego nie dzieje, ale obiecuję, następny będzie bardziej energiczny. 
    Osobiście jestem załamana, że już tak mało zostało do powrotu do szkoły.  Słyszałam, że podobno druga klasa liceum jest najgorsza, więc przyznam, że trochę się stresuję. Jeżeli przeszliście już przez ten etap szkolnej edukacji, to napiszcie mi jak to jest w tej drugiej klasie. Nawet nie wiecie jak zazdroszczę studentom, jeszcze cały miesiąc wakacji przed nimi.
    Jak widzicie pojawiła się nowa zakładka "Informuję". bardzo proszę wszystkich, którzy chcą być informowani o zapoznanie się z nią. Ja po prostu się już gubię, gdy każdy wpisuje się pod inną notką i prosi o informowanie.

PS: Kursywą zaznaczyłam WSPOMNIENIA Harry'ego, jakby ktoś się nie zorientował i dziwił, czemu w tym momencie jest inna czcionka.

piątek, 3 sierpnia 2012

Chłopak mojej przyjaciółki - Rozdział 2

    Hermiona nie należała do osób, które łatwo się denerwowały, wręcz przeciwnie, była prawdziwą oazą spokoju. Wszystkie wybuchy pierwszoroczniaków traktowała jak powietrze, podczas gdy pozostali uczniowie już po pięciu minutach wpadali w szał. Umiała uspokoić nawet panią Weasley, gdy ta denerwowała się na bliźniaków, że znowu pozostawili w kuchni fałszywe różdżki. Potrafiła udawać, że nic się nie dzieje, gdy Ron mylił najprostsze zaklęcia, ale to, okazało się cieniutką granicą, której przekroczenie powodowało nagły i niekontrolowany wybuch dziewczyny.
    Jakim cudem ON, stoi przed nią, na imprezie JEJ przyjaciółki, w świecie MUGOLI! Na kilometr mogła wyczuć w tym intrygę i sztuczność, która aż biła z ciała, byłego już Ślizgona.
    Ubrany był, nie w elegancki garnitur, jak mu było w zwyczaju chodzić, tylko w zwykłą kraciastą koszulę na krótki rękaw i lekko znoszone dżinsy, ale włosy nadal były w idealnym ładzie, jak zawsze. W jego wyrazie twarzy, wyraźnie można było dostrzec, że nie jest specjalnie szczęśliwy z pobytu w tym domu, ale doskonale starał się to zamaskować.
    Stał z drinkiem w dłoni, obserwując przenikliwym wzrokiem sylwetkę Hermiony. Jakby nie dowierzał, że ta dziewczyna może stać przed nim, na takiej imprezie. Przecież ona nigdy nie chodziła na balangi. Ona lubiła ciszę, spokój, naukę i książki, a nie głośną muzykę, alkohol i całujące się na każdym kroku pary. To zupełnie nie w jej stylu.
- Co ty tu do cholery robisz!? – Wrzasnęła szatynka Malfoy’owi prosto w twarz. Blondyn nie wyglądał na wzruszonego tymi słowami. Ze stoickim spokojem odłożył drinka na najbliższy stolik i z równie ze spokojem w głosie odpowiedział na zadane pytanie.
- Wiesz Granger, chciałem zapytać cię o to samo. To zamknięta impreza, szlamom wstęp wzbroniony! – Trzy ostatnie słowa zaakcentował bardzo mocno. Na Hermionie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, bo na jego wypowiedź zareagowała głośnym śmiechem.
- Ty chyba sobie kpisz! – Powiedziała, śmiejąc się co słowo.
    Podeszła do niego bliżej i ściszyła głos, aby nikt z imprezowiczów nie mógł podsłuchać ich rozmowy.
– Jesteśmy tu jedynymi czarodziejami! Dookoła są sami mugole, a ty mi wyskakujesz z tekstem „Szlamom wstęp wzbroniony”. Puknij się w tę swoją pustą tlenioną łepetynę, chyba, że wolisz, abym ja to zrobiła.
    W jej oczach pojawił się prawdziwy gniew. Oddech stał się przyspieszony, a krew zachowywała się tak, jakby miała za chwilę wytrysnąć z jej żył. Może nie byłby to taki zły pomysł. Umarłaby i nie musiała dłużej oglądać tej znienawidzonej twarzy. Po co on tu przyszedł? W jej głowie, mętliło się tylko to jedno pytanie. Przecież on nienawidzi wszystkich tych, którzy nie mają perfekcyjnie czystej krwi, a tu nie ma nawet żadnego innego czarodzieja. Co zyska dzięki tej imprezie, skoro nawet nie bawi się na niej dobrze?
    Draco nie odpowiedział. Stał z głupim uśmieszkiem na twarzy, i bez jakichkolwiek skrupułów czekał, aż to Hermiona zrobi kolejny ruch i podejmie próbę dalszej konwersacji.
    Niezręczna cisza skończyła się wraz z powrotem Laury. Dziewczyna najpierw wręczyła obiecanego drinka Hermionie, a potem dała Draconowi całusa w policzek. Chłopak natychmiast uśmiechnął się, przez co jego twarz wyglądała na milszą niż w rzeczywistości była.
    Szatynce gały wystrzeliły z orbit. O co tutaj chodzi?! Darła się w myślach nie mogąc ich opanować.
- Hermiono, widzę, że poznałaś już Dracona. – Młoda Granger nie wiedziała co zrobić w danej sytuacji. Po prostu stała z drinkiem w dłoni, wpatrując się w największego wroga i najlepszą przyjaciółkę w jego ramionach. – To właśnie o nim ci opowiadałam.
    Hermiona zaczęła po woli składać wszystkie kawałki układanki w jedną całość.
– Czyli, to jest… - Zaczęła nieśmiało, bojąc się usłyszeć dalszą część wypowiedzi.
- Mój chłopak. Cudny, no nie. – Blondynka ponownie pocałowała Ślizgona, następnie szepnęła mu coś do ucha i ponownie zwróciła się do przyjaciółki. – Wybacz Hermiono, ale Stella coś ode mnie chce, zaraz wrócę, wy w tym czasie możecie sobie porozmawiać i poznać się lepiej. Na pewno się zaprzyjaźnicie. – Uśmiechnęła się i zniknęła z poza zasięgu wzroku. Draco od razu powrócił do tradycyjnego wyrazu twarzy. Przestał być tym miłym wrażliwym gościem i sprzed paru sekund i ponownie stał się zimnym i zamkniętym w sobie człowiekiem.
- Chłopakiem!? Coś ty jej zrobił? Dałeś eliksir miłosny, czy to może zwykły Imperius? – Hermioną szastały w tym momencie wszystkie negatywne emocje. Tak bardzo chciała, aby to wszystko, co przed chwilą zobaczyła i usłyszała okazało się zwykłym koszmarem z którego zaraz się obudzi. Uszczypnęła się, aby sprawdzić, że nie śpi. Nie spała. – Nie wierzę, że jesteś z nią tak na serio. To istota nie magiczna, a ty nienawidzisz takich! Ba, masz do nich odrazę i chętnie, powybijałbyś ich z tej planety! Gadaj teraz, coś jej zrobił!
- Po pierwsze wyluzuj Granger, bo ci coś pęknie, a po drugie z Gryfonami nie rozmawiam. Ciao, brudna szlamo. – Na jego ustach pojawił się dobrze znany szatynce sztuczny uśmieszek. Chłopak znikł w tłumie, tak samo jak przedtem Laura.
    Hermiona miała już dość wrażeń jak na jeden dzień. Szybko wypiła drinka i opuściła dom Laury. Chociaż bardzo chciała zostać i naprawić wieloletnią rozłąkę, nie miała wyjścia. Nie zniosłaby towarzystwa Draona pod jednym dachem. Dobra, może by zniosła, ale nie w świecie, który należał do niej. W świecie, gdzie nigdy nie było żadnej magii. Gdzie nie było eliksirów, zaklęć ani innych dupereli, które tak bardzo kochali czarodzieje. To był jej świat, jej całkowicie normalny, nie magiczny świat. I tak jest na nim wystarczająco dużo zła i cierpienia, a pojawienie się w nim nadętego Śllizgona nie czyniło go lepszym.
    Gdy tylko znalazła się na zewnątrz budynku odetchnęła z ulgą. Chłodne powietrze błyskawicznie dało ukojenie jej rozgrzanym policzkom, a ciche ćwierkanie ptaków, uszom. Poczuła się jakby wyszła na Hogwardzkie błonia. Tam zawsze można było odpocząć i ochłonąć po ciężkim dniu. Tam zawsze czas się zatrzymywał.
Chyba to całe zapominanie o Hogwarcie idzie mi strasznie ciężko, uśmiechnęła się do siebie i ruszyła, oświetloną przez latarnie ulicą. Chciała jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżku i móc zapomnieć o wydarzeniach z dzisiejszego wieczoru. 
    Oby nowy dzień był lepszy niż poprzedni.


   Obudziła się z niewielkim bólem głowy. Nie spała dobrze. W nocy, zamiast spać, wciąż analizowała, dlaczego Draco przyczepił się do Laury. Nawet poranne naleśniki, przygotowane przez matkę, nie pomogły jej o tym zapomnieć. Wiedziała, że sama sobie nie z tym nie poradzi. Poczuła, że musi się komuś wygadać. Potrzebowała do pomocy wybitnych specjalistów. Takich, którzy wiedzą o Malfoy'u równie dużo, co ona sama.


- Żartujesz sobie!?
- Z takich rzeczy się nie żartuje, Ronaldzie. I proszę przestań obżerać się tymi ciastkami. Nie po to się spotkaliśmy.
    Ron posłusznie odłożył czekoladowe ciasteczko na mały porcelanowy talerzyk. Jeszcze nigdy nie widział swojej dziewczyny w takim stanie. Owszem bywał świadkiem przeróżnych docinek ze strony Malfoy'a, nie tylko na Hermionę, ale i na innych Gryfonów. Według jego punktu widzenia, to, że Malfoy chciał odbić sobie na szatynce zły humor, nie był dla niego niczym dziwnym.  Było to całkiem normalne zachowanie z jego strony.
    Hermiona chodziła w koło pokoju coraz szybciej. Coraz bardziej emocjonalnie opowiadała całe zajście w domu Laury oraz to, jak opisywała Ślizgona, jako miłego i szarmanckiego mężczyznę. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna jest gotowa rozpętać trzecią wojnę czarodziejów, albo zrobić dziurę w podłodze, tylko po to, aby dowiedzieć się o co chodzi blondynowi.
- Hermiono, nie uważasz, że trochę przesadzasz. Wszyscy wiemy, że Malfoy to świnia, ale co złego może się stać. Może w końcu zmienił mu się światopogląd. Po wojnie wielu czarodziejów, przekonało się trochę do mugoli. – Harry chyba nie do końca uwierzył w sens własnych słów. Jedyne, czego chciał w tym momencie, to aby jego przyjaciółka trochę ochłonęła i zakończyła to dziwne spotkanie. Nie spodziewał się aż tak ta sprawa będzie ją męczyć. Sam miał ważniejsze rzeczy na głowie, którymi wolałby się w tej chwili zająć, ale czego się nie robi dla przyjaciół.
- Prawda, ludzie się zmieniają, ale nie tak bardzo!
- Może to wkrętek żółty. – Luna odezwała się raz pierwszy w tej całej dyskusji. Siedziała w fotelu, naprzeciwko kanapy, która zajęta była przez chłopców. Czytała Żonglera. - Podobno znaleźli dowody, że jeżeli wkręci się w twoją skórę, to zmienia ci się osobowość. – Powiedziała to jak zwykle swoim tajemniczym głosem, nie odrywając wzroku od gazety.
- Dobra, przyznać się, kto ją zaprosił? – Ron wskazał kciukiem na Lovegood, która nawet nie zauważyła jego docinki. 
    Blondynka spokojnie przewróciła stronę.
    Hermiona lekko już zdenerwowana ignorancją jej sprawy, podeszła do Luny i wyrwała jej gazetę z przed oczu. Następnie podeszła do stolika i zabrała wszystkie ciasteczka, które mimo zakazu, Ron nadal podbierał. Harry w ogóle wydawał się jakiś nieobecny i czymś zmartwiony, ale Hermiona nie zauważyła tego. Bardziej była zajęta szukaniem odpowiedniego miejsca na odłożenie skonfiskowanych przedmiotów. Stanęła przed przyjaciółmi z kamienną miną, rękoma złapała się za biodra i czekała, aż ktoś łaskawie coś powie. Pierwszy odezwał się Rudzielec.
- Eee, Hermi, to taka trochę delikatna sprawa, ale, gdzie tu jest toaleta?
- Ron! – Szatynka nie wytrzymała. Podeszła do kanapy i wzięła z niej pierwszą lepszą poduszkę i walnęła młodego Wesleya prosto w głowę. - Skup się!
    Ale Ronowi nie w głowie było skupić się.
    Hermiona poddała się. Odłożyła poduszkę na miejsce i wcisnęła się na kanapę, pomiędzy Rona i Harry’ego. Nikt nie powiedział już nawet najmniejszego słówka. Każdy siedział cicho jak mysz pod miotłą, co chwila zerkając na Hermionę, czy aby na pewno wyluzowała. Cisza zapewne trwałaby jeszcze kilka godzin, gdyby nie Luna, która miała już w głowie pewien plan.
- A może zapytalibyśmy się o to Pansy Parkinson?
- Luno, czy ty masz w mózgu gumochłony? Nikt ze Ślizgonów nie będzie chciał z nami rozmawiać, zwłaszcza Parkinson i zwłaszcza gdy chodzi o Malfoya! – Blondynka nie przejęła się słowami Ronalda. Wiedziała, że przyjaciel zachowuje się tak, bo zabrano mu czekoladowe ciasteczka.
- Może to się wydać dziwne, ale rodzice Pansy zamawiali u nas prenumeratę „Żonglera”.
- Kupowali go chyba tylko po to, aby się ponabijać z tych nędznych artykułów. - Ron z hukiem opadł na oparcie kanapy. Luna nie zamierzała jednak dać za wygraną i kontynuowała:
- W każdym razie, mamy z tatusiem jej adres. Moglibyśmy udać się do niej i wypytać o szczegóły.
    Cisza w pokoju znowu zapadła. Ale nie była to taka zwyczajna cisza. Była to cisza burzy mózgów, a raczej jednego mózgu. Hermiona zacięcie coś analizowała. Pomrukiwała do siebie, a czasami wykonywała dziwne gesty rękami, przez co prawie nie uderzyła Rona wierzchem dłoni w nos.
    Harry z Ronem patrzyli na siebie znacząco. Nie rozumieli, chociaż bardzo chcieli, o co chodzi ich przyjaciółce. Nawet na najtrudniejszych egzaminach, zawsze potrafiła zachować zdrowy rozsądek i ze spokojem dokładnie wszystko przemyśleć. Ale teraz wyglądała jak zagubiona owieczka, której coś świta, ale przed rozwiązaniem zagadki pojawia się wieki mur, przez który nie przejdzie, bo jest tylko małą owieczką.
- Mam! Luno jesteś genialna! – Wykrzyczała po kolejnych minutach dokładnych przemyśleń.
    Luna uśmiechnęła się na wieść o tym, że jest genialna. Słyszała to bardzo rzadko, więc takie wyznanie, i to z ust samej Hermiony Granger, natychmiast poprawiło jej humor.
    Chłopcy nadal nic z tego nie rozumieli.
- To przecież banalnie proste. Pansy była bardzo blisko z Draconem. Jeżeli on ją zostawił dla mugolki natychmiast się tym pochwali. – Przedstawiciele płci męskiej nadal siedzieli z minami jakby musieli przeczytać tekst wiersza, pierwszy raz w życiu widząc litery. – Będzie chciała się zemścić. Zawsze było wiadomo, że dla każdego prawdziwego Ślizgona czystość krwi jest priorytetem. Jeżeli Malfoy’owi zmieniły się poglądy, oznacza to hańbę dla jego rodu. W takim wypadku Pansy będzie chciała go wydać.
- Czyli, jeżeli Parkinson wie o coś Laurze... – Harry chyba powoli zaczął rozumować tok myślowy przyjaciółki.
- Zaprzeczy wszystkiemu co dotyczy jej i Draco. Będzie udawała, że o niczym nie wie. Wtedy będziemy pewni jednego... – Hermiona starała się kontynuować, ale znowu jej przerwano.
- Że Malfoy nie kocha Laury tak, jak jej się wydaje. – Ron dokończył sekwencję, bardzo zadowolony, że udało mu się dojść do tak mądrych i inteligentnych wniosków.








    I mamy dwójeczkę. Powiem, że mimo początkowych trudności, jestem z niego w miarę zadowolona. W początkowej fazie miałam w nim jeszcze dopisaną jedną scenę, ale zrezygnowałam z niej, abyście mogli poczekać trochę w niepewności. 
Pozdrawiam ;*