24 Grudnia, 2018 rok.
Przez ciemny, zasypany grubą warstwą śniegu, cmentarz szedł czterdziestoletni mężczyzna. Otulony w ciepłą, ciemnozieloną kurtkę i dość stary szal w kolorowe pasy. Ręce cały czas trzymał w kieszeni. Wiatr mierzwił jego gęste, rude włosy w każdy możliwy kierunek świata.
Spadające z nieba duże płatki śniegu zasłaniały całą widoczność, ale to nie był dla niego problem. Znał tę drogę bardzo dobrze, na pamięć. Przychodził tu codziennie od dwudziestu lat. Bywały takie dni, że jego własna żona miewała do niego o to pretensje.
Coraz częściej w domu wybuchały awantury na temat zaniedbywania rodziny, coraz mniejszych funduszy, oraz braku czasu na zabawę z własnymi dziećmi. Powoli zaczynał być głuchy na te oskarżenia.
Odkąd zginął jego brat, przestał być tym samym człowiekiem co kiedyś. „Sklep z Magicznymi Dowcipami” nie przynosił już takich zysków, i nie miał tak olbrzymiej popularności, jaki miał kilkadziesiąt lat temu. W dzisiejszych czasach już dwunastoletnie dzieci potrafią same stworzyć Wymiotki Pomarańczowe. Sklep zamierał.
Chłopak odnalazł właściwą drogę. Szedł z głową spuszczoną w dół, kopał co większe zbitki śniegu, a na jego policzkach zaczęły tworzyć się drobne, złociste kryształki, płakał*. Który to raz w tym tygodniu?
Można by pomyśleć, że w Wigilię Bożego Narodzenia, każdy człowiek chodzi radosny i szczęśliwy. Że nastrój ludzi zmienia się błyskawicznie. Spotkania z rodziną, wspólne rozdawanie prezentów, śpiewanie kolęd i wszelakiego rodzaju zabawy z poszukiwaniem orzecha włoskiego w cieście, który podobno osobie, która go znajdzie przyniesie szczęście w nowym roku, przestał je lubić dwadzieścia lat temu, w pierwsze święta bez tego drugiego.
Znalazł się w alejce trzynastej. Automatycznie podszedł do ostatniego grobu po prawej stronie owej alejki. Usiadł na małej, lekko spróchniałej, drewnianej ławeczce. Jego wzrok zatrzymał się w jednym punkcie, na srebrnych literach, wybitych na kamiennej płycie, informujących, że tutaj spoczywa Fred Weasley. Dłonie wsunął w rękawy kurtki, a następnie położył je na kolanach. Było zimno, wręcz lodowato, ponad 20 stopni, poniżej zera, a on biedny nie zabrał rękawiczek. Mimo paraliżującego bólu, który dotknął jego dłonie, siedział na ławeczce bez najmniejszego ruchu. Uważał, że to mała cena, a ból niewielki w porównaniu do tego co przeżył ON, ten drugi, którego już z nim nie ma.
Zmarzniętymi i drżącymi palcami sięgnął do kieszeni po różdżkę. Zatoczył nią delikatny mały okrąg. Na kamiennej płycie pojawiła się mała czerwona lampka, która natychmiast rozświetliła widniejący na niej napis. Iskierki wewnątrz znicza tańczyły najróżniejsze wesołe tańce. Nie chciał, by to się skończyło. Patrząc na ten ogień, zapomniał o zimnie, kłótliwej żonie i problemach finansowych. Ogarniał go spokój.
Ciszę przerwał donośny dźwięk dzwonów, dochodzący z pobliskiego kościoła. „Pewnie rozpoczęła się już wigilia” pomyślał, ale nie chciał wracać do Nory. Tu mu było dobrze, wiedział, że on tu jest, nawet jeżeli go nie widzi.
Ciągle pamięta, jakby to było wczoraj, gdy go stracił. To tak, jakby zgubić ukochaną przytulankę, którą miało się od dzieciństwa. On nic nie zgubił. Nadal miał małego, a raczej, dwa małe misie. Swój i swojego zmarłego brata. Posadził je na najwyższej półeczce w pokoju, sznureczkiem przywiązał ich łapki do siebie, tak by były nierozłączne. Poprosił matkę, by dla każdego z misiów uszyła miniaturkę swetrów z literkami F i G, takimi jakie dostawali w dzieciństwie. Teraz to owe misie przypominały najmłodszym członkom rodziny, że był tutaj ktoś jeszcze.
Wstał z drewnianej ławeczki, marsz skierował ku bramie cmentarnej, jednak gdy znalazł się na skraju cmentarza, nie poszedł dalej. Zatrzymał się i odwrócił za siebie. Wydawało mu się, że widzi jego twarz, że uśmiecha się do niego i mówi coś, czego on nie może usłyszeć. Minęło tyle lat, a on nie potrafi zapomnieć swojego „przyjaciela od zbrodni”.
Gdy znajoma postać znikła, cały przemarznięty, do najmniejszych kosteczek w całym swoim ciele, opuścił to miejsce. Wolnym krokiem wrócił do domu na kolację wigilijną.
"Nic i nigdy nie zastąpi straconego towarzysza."
- Antoine de Saint-Exupéry
______________________________________
* Było tak zimno, że łzy zamarzały.
Notka pierwszy raz pojawiła się dn. 5.05.2012, na portalu Blog.Onet.
Dedykowana była @Dreamsources.
Nie wierzę, że nie ma tutaj jeszcze ani jednego komentarza. Ta miniaturka jest po prostu piękna, mimo że w pewnym sensie dramatyczna. Uwielbiam opisy uczuć bohaterów, a szczególnie kiedy są one prawdziwe, a właśnie tym słowem można najbardziej dokładnie określić tę historię.
OdpowiedzUsuńTak strasznie zrobiło mi się żal George'a. Trudno jest pojąć, jak ginie ktoś, kogo się bardzo kocha - tym bardziej brat bliźniak, którego nie odstępowało się na krok - a przede wszystkim to zrozumieć.
Czekam w każdym razie na więcej. I to z niecierpliwością. ;)
Aha, mam jeszcze jedno pytanko: piszesz coś na temat parringu Hermiona i Harry? :D
To miło, że Ci się podobało, zawsze robi się cieplej na duszy, gdy ktoś doceni twoją pracę ;)
UsuńW chwili obecnej nie piszę nic (i w planach także nie mam) H/Hr, ale kto wie, jeżeli nawiedzi mnie jakaś szalona wizja, to może coś takiego powstanie :)
Co mogę powiedzieć? Naprawdę ładna miniaturka. Zostawiłaś komentarz u mnie, więc co mogłam innego zrobić, jak się odwdzięczyć? Tekst jest naprawdę dobry. Podoba mi się wizja uciekającego od świata George'a na grób Freda. Mimo że niezbyt podoba mi się ta gorzka wizja kłótni z Angeliną i braku czasu na zabawę z dziećmi, czy też brak zysków ze sklepu. Zawsze mi się wydawało (co przeczytałaś w mojej miniaturce o George'u), że on w końcu się pogodził ze śmiercią brata. Jednak wcale nie musiało tak być, nie musiało.
OdpowiedzUsuńNa koniec dam jeszcze jedną, wielką pochwałę za wątek z misiami. Jest naprawdę śliczny, naprawdę wyobrażam sobie, jak George w czasie rozpaczy po śmierci brata zaraz po bitwie, w jakimś takim przypływie złości i rozpaczy bierze szybko igłę i nić i przyszywa łapki obu misiów do siebie. Naprawdę, to jest perełka w tym tekście.
Wiesz, co najbardziej mi się tutaj nie podoba? Tytuł. Gdy go zobaczyłam, aż bałam się, co tu zobaczę w tym tekście. Lepiej byłoby go zmienić, bo ktoś inny, taki jak ja, stwierdzi, że ten tekst to pewnie coś niewartego uwagi i sobie pójdzie. Jeśli miałabym coś zaproponować, to mi od razu przyszło do głowy "Dwa misie z przyszytymi łapkami". To tyle ode mnie.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam [czas-jak-z-porcelany.blog.onet.pl oraz pisanina-frigus.blog.onet.pl]
PS. Jak tylko pojawi się nowy tekst u mnie, to Cię poinformuję.
Miniaturka jest po prostu cudowna! Gdy ją czytałam to aż mi łzy leciały.
OdpowiedzUsuńpiękne, takie wzruszajace i prawdziwe... przy tym tekście trzeba milczeć nic więcej tu dodawać nie trzeba wręcz nie można....
OdpowiedzUsuńa więc milczmy nad tym dziełem
Jezu! Ty mi piszesz, że mnie kochasz! Ja oszalałam, wiesz, że miałam łzy w oczach. Fred i George, to postacie, które mnie śmieszą najbardziej, ale to działa w druga stronę też. Dlatego jest mi teraz tak smutno, bo zawsze czytając o śmierci Freda, płaczę! Płacze to mało powiedziane! Ja ryczę jak wół! Naprawdę wspaniały dział, miniaturka. Po prostu jestem zachwycona, nie mam pojęcia, dlaczego to JA tutaj nie zawitałam. Skandal! Szkoda mi George'a, dobrze, że ma jeszcze swojego synka. Sklep podupada? TEN sklep! To nie wiarygodne, jestem załamana! No tak bez Freda, to już nie to samo. Przecież bliźniacy, przeżywają to na pewno gorzej, po śmierci swojego brata/siostry. To tak jakby stracić część siebie, swojego ducha. Naprawdę smutne...Współczuje mu, do tego problemy finansowe. Musi to być ciężkie dla kochanego rudzielca, myślę, jednak ,że to udźwignie. Nie może się załamać! Trzymam za niego kciuki i już czytam następne działy ;D
OdpowiedzUsuńweasleyowie.blogspot.com
Czytałam do połowy bez uczuć. Twierdziłam, że to miniaturka niegodna uwagi jak wiele innych...
OdpowiedzUsuńAż zobaczyłam, że jednak ma duszę. Ma to coś.
No to czytałam dalej.
Na koniec prawie się popłakałam...
A ja rzadko płaczę więc naprawdę biję w stronę autorki pokłony.
współautorka
hogwartowwscyforever.blog.pl
Piękna. Dopiero teraz tu trafiłam i szalenie nad tym ubolewam.
OdpowiedzUsuń